18+
Ta strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich.
Zapamiętaj mój wybór i zastosuj na pozostałych stronach
Planowana przerwa techniczna - sobota 23:00 (ok. 2h) info

Znalezionych wyników: 49

Posty z miesiąca:
Autor Wiadomość
  Temat: Pamiętnik przedszkola
korskidegenerat

Odpowiedzi: 8
Wyświetleń:

PostForum: Czarne kawały   Wysłany: 2014-07-01, 18:42   Temat: Pamiętnik przedszkola
Witam.
Czytając dzisiaj "dziennik ochroniarza Piotrka" umieszczony na sadolu przypomniałem sobie zbiór wesołych opowieści, które kiedyś kiedyś znalazłem na płycie CD Action albo w jakichś plikach od kumpla (który miał internet!SZOK!).
Wiadomo że skopiowane, nie znalazłem przy szukaniu, a chuj - wstawię.
Może ktoś się uśmiechnie.

Cytat:

Dzień I
...dzisiaj znów mama zaprowadziła mnie do przedszkola, chociaż całą drogę musiała mnie ciągnąć. Czy ci dorośli naprawdę nie mogą zrozumieć, że człowiek czasami pragnie odpocząć od tego wrzasku i ciężkiej harówki. Na przykład wczoraj przez cały dzień robiliśmy błoto na podwórku, przez co dzisiaj czułem się wykończony. Ba, ale co to kogo obchodzi. Jak się ma prawie pięć lat to już się jest poważnym człowiekiem, a starzy traktują mnie ciągle jak dzieciaka. Jak sikam w majtki to wcale nie znaczy że jestem dziecko! Po prostu czasami nie zdążę dobiec do kibla. No ale dosyć tych narzekań. Nie było ostatecznie tak źle, najpierw z młodym Gałązką rzucaliśmy klockami w dziewczyny. Ten kto trafił w głowę dostawał premię. Wygrałbym, ale te głupie dziewuchy wogóle nie znają się na sporcie: od razu poleciały na skargę do pani. Całe szczęście że zaraz szliśmy na obiad, bo w tym kącie chybabym z nudów umarł. Po obiedzie pani pokazała nam alfabet. No kurewsko zajebista sprawa. Można sobie wszystko zapisać i potem nic nie trzeba pamiętać. W praktyce jednak okazało się że wcale nie jest to takie genialne. Pani pokazała nam literę to ją sobie zapisałem, no a skoro zapisałem to mogłem ją zapomnieć, tyle tylko że jak już zapomniałem to nie wiedziałem co zapisałem. Popieprzone to wszystko...

Dzień II
..wczoraj mama znów zawiozła mnie w wózku do przedszkola.Dobra by z niej była baba,tylko ma słabe przyspieszenie pod górke.Młody gałązka się chwali,że jego mama jak się spieszy , to wyprzedza nawet rowerowców.Co tam.Gruby Artur ma jeszcze gorzej.On już musi chodzić do przedszkola piechotą.Gruby Artur jest zresztą całkiem głupi.Przez całe dnie nic nie robi ,tylko zagląda dziewczynom pod sukienki.Naprawdę nie wiem ,co w tym ciekawego.Jak kiedyś zajrzałem cioci Basi to zobaczyłem tylko majtki.,a pod nie już nie zaglądałem.Zresztą jak kiedyś wujek Boguś próbował zajrzeć to dostał od cioci po pysku.Tata mówi że jak się ludzie biją to zawsze chodzi o pieniądze. Dziwne miejsce na przechowywanie portfela . No dobra , muszę kończyć bo idzie pani,żeby zabrać mnie z kąta......

Dzień III
...i znowu siedzę w przedszkolu jak ten palant, a za oknem śliczna pogoda. Już bym tak nie narzekał, żeby chociaż pani pozwoliła nam na 5 minut wyjść, ale NIE!Wykrzyknik Na podwórku jest błoto i się utaplamy. Mnie się do tej pory zdawało że to zaleta. Mieszać błoto mogę godzinami, chyba politykiem zostanę bo ostatnio słyszałem jak ktoś mówil że cała ta polityka to niezłe błoto. Politykiem to bym chciał zostać jeszcze z jednego powodu. Mama mówiła, że oni cały dzień nic nie robią tylko pierdzą w stołek, a mają z tego kupę forsy. Jako że ostatnio moje kieszonkowe uległo nadspodziewanemu zamrożeniu z okazji wylania do kibla mamy perfum żeby z butelki zrobić psiukawkę, postanowiłem z chłopakami trochę podreperować swój budżet. Młody Gałązka przyniósł stołek, Gruby Artur i ja objedliśmy się fasolówy i umówiliśmy się u Grzesia Klapidupy. Pierdzieliśmy w ten stołek cały dzień, a jedyne cośmy zarobili, to Gruby Artur w tyłek od swojej mamy bo tak się nadął że walnął bąka z kleksem. Forsy też żadnej nie dostaliśmy, tylko Grzesio przez tydzień musiał wietrzyć pokój bo się tam wejść nie dało. To chyba jednak tylko politycy tak potrafią. My mamy jeszcze za mało wprawy. Swoją drogą to w tym sejmie musi być niezły smród, jak tyle polityków w jednym miejscu. Zresztą co jakiś czas słychać że jest jakaś śmierdząca sprawa i że rozszedł się smród. Sie chłopaki poświęcają.... No dobra, dość tego leżakowania, trzeba się trochę pobawić...

Dzień IV
Życie młodego człowieka jest naprawdę ciężkie. Zawsze można dostać w tyłek, nawet jak się jest niewinnym. Inna sprawa że trochę winny byłem, ale to był nieszczęśliwy zbieg okoliczności. Było to tak: tata był w pracy a mama wyszła gdzieś po zakupy. Przyszedł do mnie młody Gałązka, Gruby Artur i Maniek zwany Letkim (zupełnie nie wiem dlaczego). Bawiliśmy się w kuchni w faraona, i mieliśmy zrobić mumię. Nikt nie chciał się zgłosić więc wybraliśmy na mumię Mańka. Maniek nie protestował, bo on jeszcze nie bardzo umie mówić. Owijaliśmy go taśmą samoprzylepną, aż tu nagle, gdy już byliśmy w połowie Maniek zaczął się drzeć "mamatijakupaja". Mówił to zawsze wtedy kiedy chciał kupę, no to go zaczęliśmy rozwijać. Tyle że ta taśma jakoś nie bardzo chciała go puścić. Gałązka wymyślił, że skoro nie możemy uwolnić go całego to chociaż rozkleimy mu spodnie i zaniesiemy do kibla żeby zrobił swoje. Tyle, że jak już zdjąłem Mańkowi gacie to on nagle zaczął. Nie zdążylibyśmy go donieść do kibla więc wstawiliśmy go do zlewu. Ja złapałem za szklankę i podstawiłem ją przed niego żeby nie zasikał mamie garnków a Gruby Artur łapał klocki. No i pech chciał, że jeden mu wypadł i wleciał wprost do grochówki która stała na kuchni. Próbowaliśmy go wyłowić sitkiem do herbaty, ale się nie udało, chyba sie rozpuścił. Myślałem że to będzie najgorsze, ale nie, tata zjadł i nawet się nie skrzywił. Wkurzył się o co innego: Artur po wszystkim wytarł ręce w ścierkę. Nie wiedziałem co z nią zrobić więc wrzuciłem ją do kibla i spuściłem wodę. W tym momencie sedes zamienił się w wulkan. Chciałem go trochę przetkać, najpierw ręką, potem szczoteczką do zębów mamy, ale nic nie pomogło. No to nawrzucaliśmy tam papieru żeby nie było widać ścierki i wróciliśmy do kuchni pełni nadziei że tata i mama nic nie zauważą. Niestety, cud się nie zdarzył. Następnym razem zacznę od pochowania mamie i tacie wszystkich pasków do spodni...

Dzień V
Dziś od samego rana postanowiłem być dobrym człowiekiem. Chciałem zrobić coś dla ludzkości. Jako że najbliższa ludzkość to moja mama i tata, postanowiłem im zrobić śniadanie. Kroić chleba jeszcze nie umiem, do patelni nie dosięgam, ale coś jednak zrobić trzeba. Pogrzebałem w szafkach i znalazłem kisiel malinowy. Nie bardzo wiedziałem jak się to robi więc poleciałem do młodego Gałązki, bo ten kujon już się trochę nauczył czytać i mógł przeczytać instrukcję. Okazało się że wystarczy do kubka wsypać trzy czubate łyżki cukru i to co jest w torebce, a potem zalać wrzącą wodą. Z wodą bym sobie poradził, ale przekopałem cały dom i okazało się że nigdzie nie ma ani jednej czubatej łyżki. Inna sprawa że ja nawet nie wiem jak taka czubata łyżka wygląda, więc dałem sobie spokój. Swoją dobroć przeniosłem na obiad. Chciałem trochę pomóc mamie. Mama powiedziała że na obiad będą ryby i mogę jej pomagać obtaczać te ryby w mące. Wszystko szło super dopóki nie wrócił z pracy tata. Strasznie się gdzieś spieszył i powiedział że jeść nie będzie. To po to ja się tak dla tej ludzkości męczę? Ze złości aż mi łzy napłynęły do oczu i zakręciło mnie w nosie. Tata właśnie podszedł w swoim nowym garniturze żeby pożegnać się z mamą, a ja w tym momencie kichnąłem: prosto w talerz z mąką! Chyba pobiłem rekord szybkości w zamykaniu się w łazience, bo tato ostatnio to coś nerwowy, a jak się zdenerwuje to bardzo szybko biega. No cóż, nie opłaca się poświęcać, nikt tego nie ceni...

Dzień VI
Chyba muszę zmienić swój stosunek do Grubego Artura. Okazał się bardzo mądrym człowiekiem. Zaczęło się od tego jak młodemu Gałązce zaklinowało się gówno w tyłku. Siedział w kiblu z pół godziny i gdyby mu mama nie pomogła widelcem to chyba by tam siedział do śmierci. No właśnie, teraz już wiem jak wygląda usrana śmierć o której tyle się słyszy od dorosłych. Tak mi się wydaje że to musi być straszna choroba i dużo ludzi na nią zapada. Kiedyś jak mi się udało spinaczem otworzyć taty biurko to nawet widziałem kasetę na której chyba były sfilmowane przypadki tej choroby, bo na okładce były jakieś panie z tak porozciąganymi otworami w tyłkach, że to co Gałązka zrobił to był mały pikuś w porównaniu z tym co one musiały przejść. Nawet pamiętam nazwę łacińską tej choroby, bo była nadrukowana na kasecie: Anale Perwersjum czy jakoś tak. Co jeszcze zauważyłem na tej kasecie to to, że tym paniom poodpadały siurki. Jak powiedziałem o tym Gałązce to się trochę przestraszył, ale kolektywnie sprawdziliśmy czy jemu to grozi i okazało się że jemu trzyma się dosyć mocno. W każdym razie mieliśmy go co tydzień kontrolować. To była tajemnica, ale w jakiś sposób dowiedział się o tym Gruby Artur. Zaczął się z nas śmiać świnia jedna, i powiedział że dziewczyny bez siurków się RODZĄWykrzyknik! Zaczęliśmy mu tłumaczyć że jest głupi, bo jakby miały wtedy sikać, ale potem przypomniałem sobie że i Baśka Smalec i Jolka z jednym zębem i nawet ta ruda Mariola jak sikają do piaskownicy to kucają. Kurde frans, faktycznie z nimi coś jest nie tak. Poszliśmy z młodym Gałązką do Baśki Smalec i kategorycznie zażądaliśmy żeby pokazała nam siurka. Faktycznie, zamiast niego miała tylko jakąś szparkę. No proszę, człowiek całe życie się uczy, a głupi umiera...

Dzień VII
Dzis dowiedziaiłem się o sobie bardzo niemiłej rzeczy. A wszystko przez Grzesia Klapidupę, Grubego Artura i mojego tatę, ale od początku. Dziś po obiedzie przyleciał do mnie Grzesio i zaczął mi opowiadać co mu się przytrafiło. Bawił się z chłopakami w chowanego i w nagłym przypływie geniuszu schował sie do skrzynki na piasek przed klatką, wtedy zobaczył przez szparę jak do skrzynki podeszło trzech panów w dresach, wygodnie sobie na niej usiedli i zaczęli coś popijać. Grzesio przez nich przesiedział w skrzyni trzy godziny, ale nie żałuje, bo dowiedział się bardzo ciekawych rzeczy i poznał parę fajnych przekleństw. Opowiedział mi wszystko i muszę przyznać że jedna rzecz mnie bardzo zainteresowała. Podobno każda dziewczyna ma przy sobie kakao tylko nie każdemu daje. Być może Grzesio coś przekręcił, ale jak się go dopytywałem to przysięgał że tak właśnie powiedzieli. A faceci byli na pewno bardzo mądrzy bo byli całkiem łysi, a mama mówi że jak komuś wychodzą włosy to musi być bardzo mądry. Interesowało mnie to dlatego że strasznie lubię kakao, więc jakbym je od jakiejś dziewczyny wycyganił to by było fajnie. Tyle że najwyraźniej te dziewuchy to straszne sknery. Myślałem, myślałem, aż w końcu wymyśliłem, że spytam o radę Grubego Artura. On z wszystkich chłopaków najlepiej zna się na kobietach. Gruby Artur powiedział mi, że jak chcę coś od dziewczyny to muszę być kurtularny i powiedzieć jej jakiś kontplement. Nie bardzo wiedziałem co to znaczy więc Arturo wyjaśnił że po prostu trzeba je prosić i zawsze mówić że coś mają ładne. Nie bardzo mi to pasowało, ale w końcu Gruby Artur to fachowiec; to on pierwszy odkrył że dziewczyny nie mają siurków. Pamiętając o wskazówkach przystąpiłem do działania. Akurat w pobliżu nie było żadnej innej dziewczyny jak tylko siostra młodego Gałązki. Wprawdzie jest już stara bo kończy gimnazjum, ale kiedy była młoda to była z niej całkiem niezła laska, widziałem ją na zdjęciach. Ułożyłem sobie przemowę i podszedłem do niej. Pamiętając nauki Grubego Artura powiedziałem, że słyszałem że ma ładne kakao i czy mogłaby mnie poczęstować. No i klops, nie podzieliła się, franca jedna. Jeszcze mnie tak zwymyślała, że gdybym to powtórzył to do końca życia nie obejrzałbym dobranocki. No i na koniec powiedziała że jestem zboczony: to już mnie trochę ubodło! Jak poszedłem z reklamacjami do Artura, to on stwierdził że miała rację, przecież kakao jest mdłe, jest na nim korzuch no i wogóle jest do kitu. Wtedy sobie uświadomiłem że nie znam nikogo kto lubiłby kakao. No i masz. Faktycznie jestem zboczony. Słyszałem że to można leczyć, tylko nie wiem gdzie. Postanowiłem porozmawiać z tatą: w końcu jest lekarzem i powinien wiedzieć takie rzeczy. Tyle, że jak spytałem go gdzie mogę się wyleczyć ze zboczenia, to najpierw zrobił oczy wielkie jak cycki cioci Basi, a potem posadził na stole i zaczął opowiadać jakieś koszmarne bzdety o pszczółkach i kwiatkach, o tym że jak się ludzie całują to się kochają i odwrotnie i tym podobne świństwa których aż się słuchać nie dało. Doszedłem do wniosku że tata jest bardziej zboczony niż ja, a skoro on się z tego nie leczy, a wręcz przeciwnie, jeszcze leczy innych, to i ja nie muszę się martwić. Chociaż, jeśli to dziedziczne, a tata o tym nie wie to może muszę go uświadomić? Nie wiem, muszę to sobie jeszcze przemyśleć...

Dzień VIII
...jak to na wojence ładnie gdy przedszkolak w dziurę wpadnie. Tak sobie dziś śpiewałem cały dzień bo dzisiaj bawiliśmy się w wojnę. Zebrała się cała paczka: ja, młody Gałązka, Grzesiu Klapidupa, Gruby Artur, Letki Maniek i na dokładkę parę dziewczyn. Podzieliliśmy się sprawiedliwie na dwie drużyny tzn. chłopaki kontra dziewczyny plus Letki Maniek i przystąpiliśmy do działań zaczepno obronnych. Naszą kwaterę ulokowaliśmy w garażu Grubego Artura i na początek się okopaliśmy. Okop nie był głęboki, ale w kucki można było tam się nieźle bronić. Potem przygotowaliśmy amunicję: Gruby Artur proponował kamienie, ale doszedłem do wniosku że konwencje międzynarodowe nie dopuszczają tego typu amunicji do wojen podwórkowych, więc stanęło na kulkach z błota. Następnie przygotowaliśmy broń osłonową, czyli wiaderka z suchym piachem i czekaliśmy na nieprzyjaciela. Nieprzyjaciel jak to nieprzyjaciel zjawił się niespodzianie i wcale nie w przyjacielskich zamiarach: mianowicie przyleciał tata Grubego Artura i zaczął wrzeszczeć że mamy natychmiast zasypać nasz okop, bo on nie będzie mógł wyjechać z garażu. Nie zdążyliśmy mu wytłumaczyć że wojna wymaga poświęceń bo w biegu ciężko się mówi i można sobie język przyciąć. Całe szczęście że tata Artura jest trzy razy grubszy niź Artur, więc nas nie dogonił. Tym razem okopaliśmy się w piaskownicy. Na atak nieprzyjaciela nie trzeba było długo czekać, dziewczyny wyskoczyły z wrzaskiem z pobliskich krzaków i zaczęły nas obrzucać grudkami ziemi. Pierwszy atak odparliśmy bez problemów, ale okazało się że nasze kulki błota wyschły i ciężko je rzucać rękami; potrzebowaliśmy jakiejś wyrzutni. Gruby Artur wpadł na pomysł i za chwilę przybiegł z biustonoszem swojej mamy. W tym momencie nasze szanse wzrosły niepomiernie, bo mama Artura ma taki kaliber że można strzelać nawet arbuzami. Oddział Letkiego Mańka doszedł do wniosku że frontalnym atakiem nic nie wskóra i zaczął uciekać się do podstępów. Broniliśmy się dzielnie dopóki do naszych okopów nie wpadły skarpetki taty Letkiego Mańka. Wtedy wysłaliśmy lampamentariusza w osobie Grzesia Klapidupy żeby podpisać pakt o zakazie używania broni chemicznej. Przy okazji podpisał też pakt o zakazie używania broni biologicznej (dziewczyny miały cały słoik mrówek) jak i atomowej (Baśka Smalec wyciągnęła ze śmietnika pieluchy swojej młodszej siostry). Grzesio podpisałby pewnie jeszcze parę paktów bo jako jedyny z nas umie coś napisać, ale niestety wichry dziejowe w osobie mojej mamy zadecydowały inaczej tzn. zawołały mnie na obiad. Na wojnie to się ma apetyt....

Dzień IX
...kto by pomyślał że w przedszkolu można się dowiedzieć czegoś ciekawego!?! Dziś nasza pani przyprowadziła jakiegoś pana który zaczął nam opowiadać o nauce. Wprawdzie dużo nie skorzystałem, ale między jednym a drugim staniem w kącie usłyszałem że nauka ma męczenników. I to że oni są bardzo sławni i wszyscy o nich mówią z szacunkiem i za to że się tak męczą dla tej nauki to potem wszyscy są im wdzięczni. Jak tak patrzę na swojego brata to on też jest męczennik, bo tak się codziennie męczy nad lekcjami, ale niedoczekanie jego żebym zaczął o nim mówić z szacunkiem. Podzieliłem się swoimi przemyśleniami z tatą, a on mi wytłumaczył że to nie do końca tak. Męczennik to taki który cierpi za pokazywanie swojej wiedzy. No to też mam kandydata. Kiedyś Grzesiu Klapidupa chciał pokazać że już umie pisać, więc napisał mazakiem na szafie DUPA, męczennikiem okazał się chwilę potem, bo mazak okazał się niezmywalny. Niestety znowu coś źle zrozumiałem bo mama omal nie padła na zawał ze śmiechu jak usłyszała że mówię do Grzesia "proszę pana Klapidupy". Okazało się że męczennikiem można też zostać kiedy poświęca się swoje zdrowie lub życie dla eksperymentu. No to zaraz przypomniało mi się jak młody Gałązka poświęcił się dla dla sprawdzenia czy kotu jest przyjemnie na karuzeli. Jego poświęcenie się polegało na tym, że dostał od ojca pasem kiedy ten wszedł do kuchni i zobaczył kota w mikrofalówce. Ale kot był wniebowzięty bo jeszcze przez jakiś czas miałczał i skakał z radości jak głupi. W każdym razie eksperyment się powiódł. Tyle że tata mówi że to też nie wystarczyło żeby zostać męczennikiem. Kurde frans, czy wszystko co ci dorośli robią i mówią musi być takie skomplikowane. Mam nadzieję nie dorosnę zbyt szybko...

Dzień X
Ale numer! W zyciu nie myślałem że w przedszkolu może być tak ciekawie! Ale po kolei. Dziś jak tylko mama przyciągnęła mnie do przedszkola, pani ogłosiła że zabiera nas na wycieczkę. I to żeby było jeszcze straszniej ta wycieczka miała być na wieś do jakiegoś gospodarstwa, żebyśmy sobie pooglądali jak wyglądają żywe zwierzęta. To już nie można było iść do zoo? Tam jest znacznie bezpieczniej bo te zwierzaki stoją w klatkach, a nie łażą po łące bez żadnego nadzoru. No ale skoro to pani decyzja to trudno. Wsiedliśmy do pociągu i po godzinie byliśmy na miejscu. No kto by się spodziewał że ta wieś jest aż tak daleko za miastem. No ale do rzeczy. My ustawiliśmy się w parach na łące a pani poleciała porozmawiać z szefem tego całego bałaganu który nazywał się pan Rolnik. Na odchodne powiedziała że możemy podejść pooglądać sobie krówki. Podeszliśmy, i zamarliśmy z przerażenia - tam nie było ani jednej krowy, same byki, a co gorsza prawie każdy z nas miał na sobie coś czerwonego. Szybko zaczęliśmy zdejmować wszystkie czerwone rzeczy: skarpetki, koszulki i tak dalej. W końcu co niektórzy nie bardzo już mieli co zdjąć, bo okazało się że Baśka Smalec wszystko ma czerwone, łącznie z majtkami. Był jeszcze jeden problem z Grubym Arturem, bo jemu było gorąco, a jak jest mu gorąco to ma całą czerwoną gębę. Na szczęście Grzesio znalazł jakiś kubełek który założyliśmy Arturowi na głowę i poczuliśmy się trochę bezpieczniej. Po chwili wróciła pani i oczywiście zaczęła wrzeszczeć że mamy się ubierać z powrotem. Po naszych gorących protestach wyszło na jaw, że nie tylko byki mają rogi, krowy też. Trochę się uspokoiliśmy, ale dla pewności puściliśmy Kaśkę przodem, a Grubego Artura nie czyściliśmy zbyt mocno (ten kubełek był po węglu). Mimo wszystko te krowy tak się dziwnie na nas spod byka patrzyły. Po tej przygodzie przeszliśmy sobie do mieszkania z krowami które nazywało się obora. Tam dowiedzieliśmy się mnóstwa pożytecznych rzeczy: po pierwsze, że krowa nie daje mleka jak się ją pompuje za ogon, po drugie że to co wtedy ta krowa daje to wcale nie jest mleko, po trzecie, że tego co ta krowa wtedy daje nie powinno się pić bo się potem strasznie nieprzyjemnie odbija, i po czwarte że jak już krowa skończy dawać to coś to trzeba się szybko odsunąć i nie zaglądać pod ogon bo się będzie, jak Gruby Artur, cały dzień śmierdziało krowią kupą. Przy okazji dowiedzieliśmy się że świnie jedzą wszystko, łącznie z moim workiem na kapcie, i że krowy na łące zostawiają miny poślizgowe (Mariolka nawet na jedną trafiła). Dowiedzielibyśmy się pewnie znacznie więcej, ale najpierw pani zabroniła nam szukać gdzie w kurze siedzą jajka, a potem przyleciała pani Rolnikowa i zaczęła krzyczeć że ją w oborze jakieś demony atakują. Na szczęście nie były to demony, tylko Letki Maniek wlazł w bańkę po mleku i krzyczał że nie może się wydostać, a że pani Rolnikowa nie zna tego narzecza to myślała że to diabeł. Trzeba było zabrać bańkę z Mańkiem do warsztatu mechanicznego, żeby ją porozcinali, a my wrociliśmy do przedszkola. Jednak na wsi nie jest tak strasznie. Nikt nie zginął.

Dzień XI
...jak ciężko człowiekowi w wieku przedszkolnym rozwijać swój talent. Wczoraj naprzykład wymyśliliśmy że założymy zespół. Jeszcze nie bardzo wiedzieliśmy kto na czym będzie grał, ale to ustali się później. Największy problem był z nazwą. Za żadne skarby świata nic nie przychodziło nam do głowy. W końcu Grzesiu Klapidupa stwierdził że pamiętał jakąś fajną nazwę, ale właśnie uciekła mu z głowy. Domyśliliśmy się że daleko uciec nie mogła, więc powiesiliśmy Grzesia za nogi na wieszaku żeby mu wróciła. Niestety natychmiast zalał go taki tłok uciekniętych wcześniej myśli, że aż poszła mu krew z nosa. Kiedy już wróciła mu przytomność powiedział że sobie przypomniał: mieliśmy się nazwać NECROCANIBALISTIC VOMITORIUM *). Nazwa była bardzo fajna, ale okazało się że Grześ przeczytał ją w jakimś komiksie, i że taki zespół już był. No to klapa, wymyślamy coś innego. Ja wymyśliłem KARTOFEL BOFEL ale chłopaki powiedzieli że to głupia nazwa. W końcu pomogła nam siostra Gałązki: od tej pory naszą oficjalną nazwą było FAT ARTURUM AND LIGHT MANIECK. Zupełnie nie wiem co to znaczy, bo to po jakiemuś murzyńsku, ale bardzo fajnie brzmi. Potem zaczęliśmy przydzielać sobie instrumenty. Gruby Artur wziął perkusję, ja cymbałki, Gałązka gitarę swojej siostry a Letkiego Mańka daliśmy na wokal, bo jak śpiewał to brzmiało to mniej więcej tak jak te zagraniczne zespoły. Natychmiast zaczęliśmy nagrywać kasetę demo i pewnie nasza piosenka pod tytułem "zjedz swojego jeża" stałaby się przebojem, ale przyleciała sąsiadka i zaczęła opierniczać mamę że u nas jest taki hałas że jej mąż nie słyszy własnej wiertarki. No to mama zabrała nam perkusję, magnetofon i jeszcze nas ochrzaniła za pogięte garnki bo Artur strasznie mocno uderzał. Ciekaw jestem co powie siostra Gałązki jak zobaczy że została jej tylko jedna struna w gitarze. I miej tu człowieku talent....
--------------------------------------------------------------------------------
*) komiks nazywał się "Wilq" - polecam

Dzień XII
Ale jaja, niech ja skonam! Gruby Artur się zakochał. I to w kim, w tej rudej Marioli! Muszę przyznać że na początku to mieliśmy z niego niezłą nabitkę, ale później zaczęliśmy chłopakowi współczuć, chodził smętny, nie bawił się, nie mieszał z nami błota, no po prostu cień człowieka (dosyć duży cień zresztą). W końcu postanowiliśmy chłopakowi pomóc! Najpierw staraliśmy się go uzdrowić: tłumaczyliśmy jak komu dobremu, że dziewczyny są głupie, nie umieją się bawić a co gorsza jak się takiej spodobasz to bedziesz się musiał z nią ożenić i całować, normalnie ohyda. A do tego jeszcze dziewczyny są takie że chcą mieć dzieci. Ale Artur powiedział że ożenić się może, całować się nie zamierza, bo to facet rządzi w domu, a do roli rodzica jest już gotowy. No trudno jego problem. No to zaczęliśmy myśleć co zrobić żeby Mariola chociaż na niego popatrzyła. A jak na złość to jej chyba okulary bardzo zmętniały bo patrzyła i rozmawiała ze wszystkimi, tylko nie z Arturem chociaż to zawsze jego najbardziej widać. Zamontowaliśmy mu nawet żarówkę na czapce, ale to nic nie pomogło, Mariola zawsze patrzyła się w inną stronę. Jak już zawiodły wszystkie sposoby, to poszliśmy po poradę do starszych. Najpierw siostra młodego Gałązki tłumaczyła nam że jak chce się poderwać dziewczynę to trzeba być Romanem Tycznym, kupować kwiatki i chodzić do kina. Do kina to Artur jeszcze by poszedł, ale kupować kwiatki? Jakby na klombach mało tego sadzili. A już zmiana nazwiska i imienia zupełnie nie wchodzi w grę. No cóż, tym razem poszliśmy do dużego Freda żeby nam coś poradził. On powiedział że po primo trza mieć gadkie, po sekundo fulkasy, a po tercjo to trza sie myć bo jak spod napleta jedzie to żadna laska pały nie wymlaska. Zupełnie nie wiedzieliśmy co to znaczy, ale na wszelki wypadek umyliśmy Artura bardzo dokładnie. Potem mieliśmy problem z gadką, bo Artur jakoś dziwnie się przy Marioli zapowietrzał, więc wymyśliliśmy że weźmiemy Grzesia, zapakujemy do torby i to on będzie mówił a Gruby Artur tylko ruszał ustami, a w tej torbie niby będą te fulkasy. Potem daliśmy mu swoje kieszonkowe żeby mógł iść do kina i pomogliśmy zanieść torbę z Grzesiem pod drzwi Marioli. Zadzwoniliśmy i szybko uciekliśmy. Potem się okazało, że Artur przeżarł całą naszą kasę na lodach i się od tego rozchorował, a Mariola nie wiedzieć czemu lata teraz cały czas za Grzesiem Klapidupą i biedny Grzesio boi się wyjść z domu. Ach ta miłość to niebezpieczna rzecz...

  Temat: Mój warszawski szał - Druga strona Powstania
true_ziemniak

Odpowiedzi: 6
Wyświetleń:

PostForum: Historia i dokument   Wysłany: 2013-12-09, 20:24   Temat: Mój warszawski szał - Druga strona Powstania
Wspomnienia sapera - Mathiasa Schenka

Moj warszawski szal. Druga strona Powstania

W Warszawie stoczylem 19 walk na noze i bagnety. W piwnicach. Piwnice to byla druga Warszawa. Kiedy walczysz w piwnicy, jest cicho, nic nie widzisz Bylem szybszy. Zabilem tego Polaka. Warszawa to moje najstraszniejsze przezycia.


Lato 1944. W gospodzie jedza zupe fasolowa, Mathi Schenk z Peterem, kolega z wojska. Obaj w mundurach Wehrmachtu. Urwali sie z koszar na miasto. Gadaja o tym durniu Felsie i ze wczoraj jakims chlopakom znowu udalo sie zwiac z wojska. Mathi nie moze uciekac, bo gestapo zagrozilo, ze wezma jego ojca na front wschodni. Jest najmlodszy w 46. Brygadzie Szturmowej, wolaja na niego Bubi. Niedawno skonczyl 18 lat. Stacjonuja pod Bonn. Do brygady wzieli ich podstepem. Najpierw szukali chetnych do SS, potem ochotnikow do nowej brygady szturmowej. Nikt sie nie zglosil. To oglosili, ze potrzebuja szoferow ciezarowek. Chlopacy sie pchali. Kazdy chcial pojezdzic. Mathi byl szczesliwy, ze sie dostal. Dali im nowe mundury, okulary ochronne i przywiezli pod Bonn. Tu przywital ich porucznik Fels: - Bezczelne swinie, co sie tak wystroiliscie jak cyrkowcy, zdjac te okulary!

O ciezarowkach nie bylo juz mowy.
Oberzysta podkreca radio. Mowia o Führerze, ze byl zamach, ze chyba nie zyje. W gospodzie robi sie cicho. Po ulicy jezdza zolnierze na motocyklach. Slychac rozkazy. Nagle sala pustoszeje. Jedzenie zostaje. Nikt nie placi. Oberzysta chowa sie za lade. Mathi z kumplem uciekaja tylnymi drzwiami.
W koszarach zamieszanie, wyja syreny. - Czy Hitler nie zyje? - pyta jakis zolnierz
- Zamknac mordy! Nawet jesli zostalismy calkiem sami, pozostaniemy wierni naszemu Führerowi. Kto sie zawaha, bedzie rozstrzelany! - wrzeszczy Fels. Ustawia warty wokol koszar, a zolnierze sie podsmiewaja, ze przeciez jeszcze broni nie maja.
Karabiny i granaty dostali po kilku dniach. Gotowosc. Grala orkiestra. Pomaszerowali na dworzec. Byli pewni, ze jada do Francji. Cieszyli sie, bo tam latwiej zwiac. Prowiant na dwa dni i pelno czerwonego wina w 20-litrowych kanach. Wagony otwarte, na podlodze siano. Wygodnie. Pija, spiewaja. Graja w karty. Ludzie na polach machaja. Na postoju poslali Bubiego na tyl pociagu, zeby zalatwil nastepne 20 l wina. Pociag byl dlugi, kiedy ruszyl, Bubi nie zdazyl do swojego wagonu. Noc przesiedzial na schodku miedzy wagonami. Dlatego, jak o swicie wjechali miedzy male wioski, tylko on byl trzezwy. Od razu pomyslal, ze to Polska, bo plasko, chaty pod strzecha. Znow zaczelo sie picie. Bylo goraco, 1 sierpnia. Lezeli na sianie i wsluchiwali sie w stukot kol. Nagle zobaczyl, jak drewno z desek wagonu dziwnie odpryskuje. Krzyki, krew. - Ktos do nas strzela! Pociag zaczal sie cofac. Ranni umierali, pijani sie budzili. - Cholera, na ruski front nas wywiezli. Nawet dowodca kompanii sie zataczal; byl niezdolny do walki. Jakies dzieci prosily o chleb. Przez pola biegl zolnierz; mial podarty mundur, twarz umazana krwia. - W Warszawie wybuchlo powstanie! - krzyczal.

W "Bakowie"

Lato 2004. 1200 km z Warszawy do Büllingen, malej belgijskiej wioski przy granicy z Niemcami [po jednej stronie ulicy knajpa belgijska, po drugiej niemiecka]. Okolica malownicza, wiatraki-elektrownie. Mathias Schenk mieszka w chatce po przodkach z zona i najmlodszym synem. Chata kryta strzecha. Dziadkowie nazwali to miejsce "Bakowem" od roju bakow, ktore gniezdzily sie w starym debie.
Nad kominkiem Matka Boska Czestochowska. Dar od polskich chlopow z Ochodzy, ktorzy w 1945 roku uratowali Mathiasowi zycie.
Pojechalismy do "Bakowa", zeby wysluchac relacji z Powstania Warszawskiego. Relacji drugiej strony.
Opowiada 78-letni Belg Mathias Schenk, wtedy 18-letni Sturmpionier, [saper szturmowy - torowal droge SS-manom]. Jego pociag byl ostatnim, ktory 1 sierpnia wjechal do powstanczej Warszawy.
Tego sie nie da tak opowiedziec... - krzywi sie staruszek. - Jak sie pali ciala, to one sie poruszaja. Slychac odglosy, jakby jeki. Wtedy myslalem, ze oni naprawde jeszcze zyja. I te muchy, robaki. Ilu ludzi zostalo zabitych w Warszawie? Chyba ze 350 tys. Tak?

Ordynans kapitana

- Od dziecka chcialem zostac weterynarzem. Mielismy gospodarstwo. Kiedy w 1940 roku niemieckie wojsko pojawilo sie w naszej wiosce, mialem 14 lat. [Region Eupen-Malmedy to dzisiaj Belgia niemieckojezyczna. Jako teren przygraniczny przechodzil z rak do rak, w 1919 roku zostal przyznany Belgii traktatem wersalskim. Hitler po zajeciu Belgii traktowal te tereny jak czesc Rzeszy]. Niektorzy sasiedzi zaczeli sie witac "Heil Hitler!". U nas mowilo sie po staremu "Guten Tag". Patrzyli na nas jak na zdrajcow, bo nie wywiesilismy w oknach swastyk. Nazisci pytali ojca, dlaczego nie jestem w Hitlerjugend. Przesluchiwali rodzicow, bo dwaj moi bracia uciekli w glab Belgii. Bylo gestapo, mnie tez pytali o braci. Trzeci brat ukrywal sie w okolicy. Zlapali go. Wrocil z frontu rosyjskiego ciezko ranny.
Najlepszym moim przyjacielem byl kuzyn Daniel, uzdolniony majsterkowicz Zrobil nawet potajemnie radio. Skrzynka odbierala tylko BBC. Na sluchaniu audycji przylapali nas ojcowie. Dali lanie i rozbili skrzynke.
Daniela powolali do Wehrmachtu. Zostal radiotelegrafista; polegl na Krymie.
Od dziecka znalem droge przez zielona granice. Pomagalismy uciekac do Belgii Zydom z Niemiec, szmuglowalismy jedzenie. Ostatni raz szedlem przez nia na Wielkanoc 1944, juz w niemieckim mundurze. Zlapali mnie, ale mialem szczescie, bo sluzbe pelnil pan Furt, szewc z Losheim. Przed wojna szyl nam buty. Pozwolil uciec.
Wezwanie do obowiazkowej pracy dla Rzeszy dostalem w pazdzierniku 1943 roku. Pierwsze Boze Narodzenie poza domem. Przepustek nie bylo. W dwudziestu przeskoczylismy plot i poszlismy na pasterke. Za kare musielismy oprozniac latryny, biegac po kupie gnoju i spiewac koledy.
Pol roku pozniej wzieli mnie do wojska specjalnosc saper. Czesc chlopakow zwiala. Ja nie moglem, bo moja rodzina byla juz na cenzurowanym i grozili, ze wysla ojca na front wschodni. Na szkoleniu saperskim nie cierpialem cwiczen wodniackich. Plywac sie nie nauczylem, bo kapitan wzial mnie na ordynansa.
Kombinowalem jak moglem, zeby wyrwac sie na pare dni do domu. Kiedy szef kompanii zapytal, kto ma w domu dosc kur, zeby przywiezc sto jaj na sniadanie wielkanocne, sklamalem i dostalem cztery dni urlopu. Zbieralem jaja po sasiadach. W wiosce zlapali akurat rosyjskiego jenca, ktory uciekl z obozu. Pedzili go bosego ulica, ludzie go okladali. Wtedy obowiazywala juz instrukcja, jak traktowac podludzi. Moja mama dala nieszczesnikowi pare butow i maslo. Sasiedzi doniesli i nie dostalismy kartek na buty i maslo.
Kiedy wracalem do wojska, matka dala mi rozaniec z czarnych paciorkow.

Gdzie byliscie, swinie?!

- Wkraczalismy do Warszawy po kocich lbach. Polacy strzelali, ale nie bylo ich widac. Na domach biale flagi. Skoczylem przez wybite okno. Na schodach lezeli mezczyzna i kobieta zabici strzalem w czolo.
Szturmowalismy kolejne domy, wszedzie cywile, kobiety, dzieci. Wszyscy z dziura w glowie. Dotarlismy do koszar SS. Druga kompania, ktora przyjechala ciezarowkami, zle skrecila i trafila wprost pod polskie pozycje. Kilka ciezarowek plonelo, zolnierze uciekali. Wielu bieglo pod lufy Polakow. Sierzant upadl kilka metrow ode mnie.
Nastepnego dnia mielismy zdobyc jakas droge. Szlismy przez ogrodki dzialkowe. Nasz dowodca porucznik Fels gnal nas na przod. Trzeba bylo wysadzic drzwi domu, z ktorego strzelali najbardziej. Wrzucilismy granaty i wskoczylismy do srodka. Otoczyli nas Polacy, krotka walka na noze i ucieczka w krzaki. Czterech z naszego wagonu zginelo. Fels znowu gnal nas do ataku, ale Polacy siedzieli dobrze ukryci. Nie moglismy sie wycofac, bo z tylu tez strzelali. Cala noc siedzielismy w ogrodkach jak sploszone zwierzeta. Chcialo mi sie pic. Znalazlem pomidory. Polacy ciagle nas ostrzeliwali. Nastepnego dnia pod wieczor przyszla na pomoc piechota, ale nie posunelismy sie naprzod. Potem nadciagnal oddzial SS. Dziwnie wygladali, nie nosili dystynkcji, cuchneli wodka. Zaatakowali z marszu, "Hurraa!" i gineli tuzinami. Ich dowodca w czarnym skorzanym plaszczu szalal z tylu, pedzac nastepnych do ataku.

[... wielki SS-man w czarnym skorzanym plaszczu... Oskar Dirlewanger]

Przyjechal czolg. Pobieglismy za nim z esesmanami. Kilka metrow przed budynkami czolg zostal trafiony. Wybuchl, czapka zolnierza poleciala wysoko w powietrze. Znowu ucieklismy. Drugi czolg wahal sie. My oslanialismy przod, a esesmani wypedzali z okolicznych domow cywilow i obstawiali nimi czolg, kazali siadac na pancerzu. Pierwszy raz widzialem cos takiego. Pedzili Polke w dlugim plaszczu; tulila mala dziewczynke. Ludzie scisnieci na czolgu pomagali jej wejsc. Ktos wzial dziewczynke. Kiedy oddawal ja matce, czolg ruszyl. Mala wysunela sie matce z rak. Spadla pod gasienice. Kobieta krzyczala. Jeden z esesmanow skrzywil sie i strzelil jej w glowe. Pojechali dalej. Tych, co probowali uciekac, esesmani zabijali.
Atak sie udal. Polacy cofali sie. Bieglismy za nimi. Za nami z piwnic wychodzili ludzie z podniesionymi rekami. "Nis partizani!" [nie jestesmy partyzantami], krzyczeli. Nie widzialem, co sie tam dzieje, bo ostrzeliwalismy sie z Polakami, ale slyszalem, jak ten esesman w skorzanym plaszczu krzyczal do swoich ludzi, zeby zabijali wszystkich. Kobiety i dzieci tez.
Wpadlismy za Polakami do jakiegos domu. Bylo nas trzech. My na parterze, Polacy atakowali z pieter i piwnicy. Cala noc palilismy w pokoju rozne sprzety, zeby troche widziec. Co chwila walczylismy na bagnety. O swicie zobaczylem, ze zostalismy we dwoch, trzeci kolega lezal z poderznietym gardlem. W kazdym pokoju byly ciala. Z dachu domu naprzeciwko strzelal snajper. Trafilismy go, zwalil sie i zahaczyl noga o belki. Wisial z glowa w dol. Zyl jeszcze dlugo.
Kiedy wracalismy, na ulicach lezaly ciala Polakow. Nie bylo miejsca, trzeba bylo isc po zwlokach; w tej goraczce szybko sie rozkladaly. Slonce zaslanial kurz i gesty dym. Mnostwo robakow i much. Bylismy usmarowani krwia, mundury sie lepily. Przywital nas porucznik Fels, glupi fanatyk: "Gdzie byliscie, bezczelne swinie?!". Chwalil SS za dobra robote. Nic nie moglem zjesc, wymiotowalismy.

Mowilismy o nim "rzeznik"

W koszarach Bubi uslyszal, ze ten wielki SS-man w czarnym plaszczu to Oskar Dirlewanger, a jego ludzie to kryminalisci wyciagnieci z wiezien. Wiecej o "towarzyszach broni" dowiedzial sie dopiero po wojnie. [...]
- Wtedy w piwnicach Warszawy mowilismy o nim "rzeznik". Ale po cichu, bo u Dirlewangera droga na sznur byla krotka. Mial zwyczaj wieszania co czwartek, Polakow albo swoich, za byle co. Czesto sam odkopywal wieszanym stolki.
W restauracji stary Schenk siada w kacie, zawsze plecami do sciany.
- Glupi zwyczaj - usmiecha sie - tez pamiatka z Powstania.
- Po paru dniach walk zostalismy przydzieleni do Dirlewangera, po trzech saperow szturmowych na kazdy pluton SS. Mielismy torowac esesmanom droge, wysadzac przeszkody i drzwi. Wskakiwalismy do domow i wypedzalismy z nich ludzi. Podlegalismy Felsowi, ale w walce wykonywalismy rozkazy dirlewangerowcow.
Zawsze na przodzie. Podbiec, zalozyc ladunek i po detonacji wskoczyc do budynku. Za nami szla horda Dirlewangera. Wygladali jak lumpy; mundury brudne, podarte, nie wszyscy mieli bron, brali zabitym. Rano dostawali wodke. My, saperzy, tez. Pilo sie na pusty zoladek, przed atakiem sie nie je. Jak trafia w pusty brzuch, to sie moze wylizesz, jak w pelny, to zdychasz w bolach.
Dirlewanger szedl z tylu, czasem jechal w czolgu, zawsze dobrze oslaniany. Pedzil swoich. Tym, ktorzy sie ociagali, strzelal w plecy.

Pielegniarka z mala biala flaga

- Do zwyklych drzwi od kamienic i domow wystarczyl duzy lom. Pod te mocniejsze podkladalismy ladunek wybuchowy albo wiazanke z trzech granatow. Ciezkie podwojne drzwi Palacu Biskupiego wylecialy w dwie strony. W srodku wszystko bylo purpurowe. W jadalni stalo jedzenie na stole. Jeszcze cieple. Nie sprobowalismy, balismy sie, ze zatrute.
Trzeba wiedziec, gdzie podlozyc ladunek. Z boku, na srodku. To zalezy od tego, w ktora strone maja wyleciec drzwi. I wszystko jak najciszej, bo Polacy za drzwiami sluchali i strzelali. Wiec jak sie zakladalo ladunek z lewej albo na srodku, to sie najpierw skrobalo drzwi z prawej strony, zeby zmylic Polakow.
Podkladalem ladunek pod duze drzwi, gdzies na Starym Miescie. Uslyszelismy ze srodka: "Nicht schießen! Nicht schießen!" [Nie strzelac]. W drzwiach stanela pielegniarka z mala biala flaga. Weszlismy do srodka z nastawionymi bagnetami. Ogromna hala z lozkami i materacami na podlodze. Wszedzie ranni. Oprocz Polakow lezeli tam ciezko ranni Niemcy. Prosili, zeby nie zabijac Polakow. Polski oficer, lekarz i 15 polskich siostr Czerwonego Krzyza oddalo nam lazaret. Ale za nami biegli juz dirlewangerowcy. Zdazylem wepchnac jedna z siostr za drzwi i zakluczyc. Slyszalem po wojnie, ze przezyla. Esesmani rozstrzelali wszystkich rannych. Rozwalali im glowy kolbami. Niemieccy ranni krzyczeli i plakali. Potem dirlewangerowcy rzucili sie na siostry, zdzierali z nich ubrania. Nas wypedzili na warte. Slychac bylo krzyki kobiet. Wieczorem na Adolf Hitler Platz [plac Pilsudskiego] byl wrzask jak na walkach bokserskich. Wdrapalismy sie z kolega po gruzach, zeby zobaczyc, co sie dzieje. Zolnierze wszystkich formacji: Wehrmacht, SS, kozacy od Kaminskiego, chlopcy z Hitlerjugend; gwizdy, nawolywania. Dirlewanger stal ze swoimi ludzmi i sie smial. Przez plac pedzili pielegniarki z tego lazaretu, nagie, z rekami na glowie. Po nogach ciekla im krew. Za nimi ciagneli lekarza z petla na szyi. Mial na sobie kawalek szmaty, czerwonej, moze od krwi, i kolczasta korone na glowie. Szli pod szubienice, na ktorej kolysalo sie juz kilka cial. Kiedy wieszali jedna z siostr, Dirlewanger odkopnal jej cegly spod nog. Nie moglem na to patrzec. Pobieglismy z kolega do kwatery, ale na ulicach kozacy Kaminskiego pedzili cywilow. Mowilismy na nich Hiwis - od Hilfswillige [ochotnicy, chetni do pomocy]. Obok upadla Polka w ciazy. Jeden z Hiwis zawrocil i zdzielil ja pejczem. Probowala uciekac na czworaka. Stratowali ja konmi.

Polacy spiewali cos skocznego

- Spalismy w piwnicach. Na kwaterze miedzy kolejnymi szturmami pilo sie duzo wodki, gadalo. "Moze jutro mnie postrzela - mowilismy - i wroce do domu".
Mielismy koszmary, krzyczalem przez sen. Wtedy towarzysze cucili mnie zimna woda. "Bubi, du hast den Warschaukoller" [Bubi, masz warszawski szal] - mowili.
Spalismy w ubraniach, ciagle alarmy; "Raus! Raus!" - wrzeszczal Fels. Nieraz gdzies przez sciane slychac bylo Polakow. Raz nawet spiewali cos skocznego. Czasem sobie poplakalem. Bo jak szturmujesz, to strachu nie ma, ale na kwaterze sie trzesiesz Pilismy.

Komando wniebowstapienia

- Wysadzilismy mur, ktory zaslanial duze podworze. SS chcialo szturmowac budynki naprzeciwko. Kiedy kolega walil lomem w drzwi, zobaczylem po lewej Polaka. Pociagnalem kolegow w dziure w scianie, ale obaj juz dostali. Jeden caly magazynek, drugi w pluco, kula odbila sie od niesmiertelnika. Kiedy oddychal, z ust wyplywala krew. Dziure w plucach zatkalem mu ziemia. Lezalem z martwym i rannym, przycisnalem sie do muru, modlilem sie. Kolega zajeczal, Polacy rzucili granaty. Jeden odrzucilem, drugi poturlal sie za daleko. Bylem czerwony od krwi i kawalkow miesa. Po poludniu czterech z Wehrmachtu przybieglo z noszami. Udalo nam sie przejsc, ale ranny kolega dostal trzy strzaly i zmarl. Nie moglem wydobyc z siebie slowa, mialem dreszcze i ciagle wymiotowalem. Major dal mi dzien odpoczynku, wiec widzialem, jak grzebali kolegow. Sciagneli im buty, wrzucili do wykopu z innymi zabitymi. Posypali wapnem. Polscy cywile musieli robic to wszystko.

Koledzy gineli, przydzielali mi nowych. Mialem glupie szczescie, moze przez to, ze kiedy Fels gnal mnie do akcji, zyczyl, zebym "zdechl jak pies" [Schenk sie smieje]. Chyba mnie nie lubil. Nasza grupe saperow szturmowych nazywalismy wtedy Himmelfahrtskommando [komando wniebowstapienia], bo zawsze szlismy na przodzie, a Polacy nie wiadomo gdzie, nie wiadomo, skad strzela. Kulka swisnie i lecisz do nieba. Szybko sie jednak uczylismy od sprytnych Polakow, jak sie kryc. Potrafili strzelac spod lekko uniesionej dachowki. Wielu walczylo w niemieckich mundurach i bardzo dobrze mowilo po niemiecku. Nie moglismy nosic naszych stalowych helmow, bo Polacy je nosili. Balismy sie, ze zaczniemy strzelac do swoich.
Na poczatku kiepsko strzelalem. Karali mnie za brak celnosci. Nie umialem przymknac lewego oka. Podejrzewali, ze symuluje. Wyslali do lekarza. Kazal strzelac z drugiej strony. Zostalem strzelcem lewoocznym. Odwrotna pozycja przydawala sie w walkach ulicznych.
Kiedys w walce wrecz Polak wyszarpnal nowemu koledze karabin. Przybiegl Fels z esesmanami, kazal chlopakowi go odzyskac. Ten drzal jak osika. Ale Fels chwycil pistolet i pognal chlopaka za Polakami. Chlopak zaraz wrocil bardzo poraniony nozem; krwawil i krzyczal.
Znow zostalem sam. Moi towarzysze z grupy uderzeniowej byli ciezko ranni od noza i bagnetu. Byl 6 sierpnia. Od tego momentu daty mi sie zacieraja. Tylko najciezsze walki moge podac w jakiejs kolejnosci, ale bez dat. Pamietam, ze 14 sierpnia dostalem kartke od pastora z Manderfeld, ostatnia wiadomosc z domu. 15 wrzesnia patrzylem na drugi brzeg Wisly. Zobaczylem rosyjski czolg. Potem drugi, trzeci. Podjechaly do brzegu. U nas wybuchla panika. Rosjanie musieli doskonale widziec nasze pozycje, nie strzelali. Czolgi znikly miedzy domami.

Cos goracego

Lezalem w pokoju na trzecim pietrze. Oficer SS rozkazal nam utrzymac dom. Cale mieszkanie bylo wysypane gruba warstwa piasku. Dobry pomysl, podziwialem mieszkancow. Tez bym tak zrobil. Musieli sie napracowac. Piach chronil je przed ogniem. "Po wojnie tylko go usuna", myslalem. Przez okno rzucalem w kierunku sasiedniego kina zapalajace butelki z benzyna. Dom obrzucony takimi butelkami stawal zwykle w plomieniach. Myslalem, ze wykurzylismy Polakow, ale oni ciagle strzelali i rzucali granaty. W kurzu kolejnego wybuchu zaczalem zbiegac po schodach. Kiedy mijalem okno na klatce, poczulem bol jak od uderzenia pejczem i cos goracego. Twarz i rece we krwi. Czulem, ze jestem ciezko ranny. Koledzy tez. Zdarli mi spodnie i zaczeli kulac ze smiechu. Na posladku mialem mala szrame. Kula trafila w manierke z kawa.

Gefreiter Bubi w gazecie

Chyba jakos wtedy awansowali Bubiego na Gefreitera [kaprala]. Awans byl automatyczny po 15 walkach wrecz Kazda walke wpisywali do ksiazeczki wojskowej. Nawet Fels baknal cos o dzielnosci Schenka. Tym bardziej ze we frontowym "Das Weichselblatt" ["Wislanej Gazecie"] napisali, ze Gefreiter Schenk uwolnil niemieckich jencow.
- To byl czysty przypadek. Po prostu wysadzalem kolejne drzwi. Zakladam ladunek i slysze: "Nicht schießen!". Biala flaga w oknie. Drzwi sie otworzyly i wyszlo 30 niemieckich zolnierzy. Plakali z radosci, wycalowali mnie. Mowili, ze Polacy, ktorzy wzieli ich do niewoli, traktowali ich dobrze.
Za Warszawe Bubi dostal Krzyz Zelazny drugiej klasy.

Zona spi dlugo, ja probuje ich policzyc

- Czasem pokazuja na filmach jakies sceny z Powstania, ale tam nie ma nic, co ja widzialem. Nikomu jeszcze tak dokladnie nie opowiadalem. Tak o wszystko pytacie. Macie prawo. Ale wszystko sie znowu budzi. Wtedy nie mielismy pojecia, ze ci zabici nigdy nie umra, ze beda zawsze obok. Wszystko dzialo sie tak szybko. Krzyki, strzaly. Pojedyncze twarze. Jakos bardzo mocno sie uczepily mojej pamieci.
[Schenk chowa twarz w dloniach].
- Wysadzilismy drzwi, chyba do szkoly. Dzieci staly w holu i na schodach. Duzo dzieci. Raczki w gorze. Patrzylismy na nie kilka chwil, zanim wpadl Dirlewanger. Kazal zabic. Rozstrzelali je, a potem po nich chodzili i rozbijali glowki kolbami. Krew ciekla po tych schodach. Tam w poblizu jest teraz tablica, ze zginelo 350 dzieci. Mysle, ze bylo ich wiecej, z 500.
Albo ta Polka [Schenk nie pamieta, jaka to byla akcja]. Za kazdym razem, kiedy szturmowalismy piwnice, a byly w niej kobiety, dirlewangerowcy je gwalcili. Czesto kilku ta sama, szybko, nie wypuszczajac broni z rak. Wtedy, po jakiejs walce wrecz, trzaslem sie pod sciana, nie moglem sie uspokoic; wpadli ludzie Dirlewangera. Jeden wzial kobiete. Byla ladna, mloda. Nie krzyczala. Gwalcil ja, przyciskajac mocno jej glowe do stolu. W drugiej rece mial bagnet. Najpierw rozcial jej bluzke. Potem jedno ciecie, od brzucha po szyje. Krew chlusnela. Czy wiecie, jak szybko zastyga krew w sierpniu...?
Jest tez to male dziecko w rekach Dirlewangera. Wyrwal je kobiecie, ktora stala w tlumie na ulicy. Podniosl wysoko i wrzucil do ognia. Potem zastrzelil matke.
A tamta dziewuszka, ktora wyszla nagle z piwnicy, byla chuda i niewysoka, jakies 12 lat. Ubranko podarte, wlosy rozczochrane. Z jednej strony my, z drugiej Polacy. Stala pod sciana, nie wiedziala, gdzie uciec. Podniosla raczki, powiedziala: "Nis partizani". Machnalem do niej, zeby sie nie bala, zeby podeszla. Szla z raczkami do gory. W jednej cos sciskala. Byla juz blisko, padl strzal, glowka jej odskoczyla. Z reki wypadl kawalek chleba. Wieczorem podszedl do mnie plutonowy, byl z Berlina. "Czyz to nie byl mistrzowski strzal?" - usmiechnal sie z duma.
Czesto przychodzily do nas dzieci. Nie mogly znalezc rodzicow. Chcialy chleba. Maly Polak przynosil nam jedzenie na warte. Chyba nie byl jencem. Nie wiem. Mialem wtedy warte w fabryce tekstyliow w piwnicy. Nie mowil po niemiecku, ale potrafilismy porozumiewac sie gestami. Jak mialem, dawalem mu papierosy. Przechodzil esesman. Kiwnal na niego, maly poszedl za nim. Uslyszalem strzal. Pobieglem, chlopiec lezal martwy na schodach. Esesman skierowal pistolet na mnie. Patrzyl dlugo, ale odszedl. Tak bylo w Warszawie.
Nasza maskotka byl kaleki chlopiec, tez ze 12 lat. Stracil noge, ale potrafil bardzo szybko skakac na drugiej. Byl z tego bardzo dumny. Zawsze skakal wokol zolnierzy, w ta i z powrotem. Mowilismy, ze to na szczescie. Troche pomagal. Ktoregos dnia zawolali go esesmani. Skoczyl do nich chetnie. Smiali sie, kazali mu skakac w strone drzew. Widzialem z daleka, jak wsuwaja mu dwa granaty do torby. Nie zauwazyl. Skakal, a oni sie smiali: "Schneller, schneller!" [szybciej, szybciej]. Wylecial w powietrze.
Zwykle budze sie bardzo wczesnie, moja zona spi dlugo. Czasem w polsnie widze przed soba zabitych. Czasem probuje liczyc tych, ktorych sam zabilem. Nie moge policzyc.

Kara za niebieskie gatki

- Wody w Warszawie bylo bardzo malo. W punkcie opatrunkowym stala wanna, do ktorej dolewano swiezej wody. Kiedys do niej wskoczylem. Wielu tam wskakiwalo. Znajomy sanitariusz powiedzial, ze w opuszczonej piwnicy jest duzo bielizny. Byla niebieska, nieregulaminowa. Swoje wojskowe lumpy wyrzucilem. Potem za te niebieskie cywilne gatki dostalem od sierzanta tydzien kompanii karnej. Musialem nosic miny nad Wisla.
Druga karna warte dostalem za ksiedza. Wysadzalismy tylne drzwi do klasztoru - bardzo ciezkie, prowadzily do piwnicy. Klasztor, ogromny budynek niedaleko Starego Miasta, byl juz bardzo uszkodzony przez bomby i granaty. Wskoczylismy we dwoch do srodka. Przed nami stal ksiadz Trzymal oplatek i kielich. Moze to byl odruch, nie wiem, ukleklismy, dal oplatek. Wpadl trzeci z naszej grupy, tez dostal oplatek. Wlecieli esesmani, jak zwykle strzaly, krzyki, jeki. Siostry byly w habitach. Kilka godzin pozniej zobaczylem tego ksiedza w rekach dirlewangerowcow. Pili wino z kielicha, hostia lezala polamana. Obsikiwali krzyz oparty o mur. Dreczyli ksiedza mial zakrwawiona twarz, rozerwana sutanne. Zabralismy im tego ksiedza, to byl jakis odruch. Esesmani byli zdumieni, ale tak pijani, ze nie wiedzieli, co sie dzieje. Nastepnego dnia tez niczego nie pamietali. Ksiedza oddalismy do naszego batalionu, wiecej nic o nim nie slyszalem, ale po drodze natknelismy sie na Felsa. Dostalem za ksiedza samotna warte na moscie, chyba Kierbedzia. Mosty na Wisle byly juz wysadzone, ale czesc przesel stala. Rosjanie mieli stanowisko karabinu maszynowego po swojej stronie, my po naszej. Mialem w polowie mostu dzien i noc trzymac straz wywiadowcza. Ukrywalem sie za stalowymi dzwigarami. Noc byla spokojna. Od czasu do czasu oba karabiny sie ostrzeliwaly, raczej tak na wiwat, bo byly za daleko. W dzien Rosjanie poruszali sie dosc beztrosko. Na zapleczu jezdzily male samochody, przywiozly kuchnie polowa. Oficerowie z szerokimi pagonami obserwowali przez lornetki nasza czesc Warszawy. Zolnierze sie opalali.
Na innej karnej warcie ukryty w belach z materialami w jakiejs fabryce tekstyliow obserwowalem Polakow. W razie ataku mialem wystrzelic czerwona race i uciekac. Bylo ich ze 40. Dowodzil oficer w mundurze. Wygladali nedznie. Wielu rannych. Widzialem kobiety z bronia, cywilow, dzieci. Bron mieli kiepska. Wieczorem wrocilem z meldunkiem, rano szturmowalismy kryjowke powstancow.
Juz nie pamietam, ktorego dnia postanowilismy zabic te swinie Felsa. Zeby przezyc, bo gnal nas ciagle naprzod. W siedmiu czy osmiu losowalismy karabiny. Dwa byly nabite. Jak tylko Fels znalazl sie z przodu, wypalilismy mu w plecy. Padl, a my ucieklismy. Nowy dowodca byl bardziej ludzki.

Portki ciezkie od zlota

- Dzis juz nie wiem, czy wtedy wysadzalismy Panstwowa Wytwornie Papierow Wartosciowych, czy raczej Bank Polski. W kazdym razie gdzies w centrum. Nie moglismy dlugo tego zdobyc. Kazali nam zrobic podkop. Kopalismy we dwoch, tylko w slipach. Zmienialismy sie na przodku. Kiedy bylem na przodzie, poczulem dziwny zapach, potem kolega przestal odbierac ziemie. Podczolgalem sie, lezal martwy. Podkop wychodzil na piwnice. Uslyszalem Polakow. Pewnie odbili piwnice. W nocy sie wyczolgalem i piwnicami doszedlem do swoich. Nie moglem rozpoznac wartownika. Kazal mi polozyc sie na ziemi. Wykrzyczalem swoje nazwisko i haslo: "Heidekrug" [Dzban wrzosu]. Pytal, dlaczego jestem w majtkach. W koncu uwierzyl.
Nastepnego dnia przywiezli goliata. Cywile musieli torowac mu droge, bo Polacy nauczyli sie wysadzac goliaty jeszcze przy naszej linii i duzo zolnierzy ginelo. Goliat wywalil dziure w murze. Cala noc gonilismy sie z Polakami po piwnicach i pietrach. Rano przyjechal czolg i budynek zostal zdobyty. W piwnicach lezalo pelno zlotych monet. Upychalismy je sobie po kieszeniach, az portki spadaly. Potem zloto zniklo. Nasi szeptali, ze Dirlewanger je gdzies wywiozl.

Wiedzialem, kto ile bedzie zyl

- To byla chyba moja ostatnia akcja w Warszawie. Zdobywalismy jakis budynek, bieglem przez pole. Lezal ranny zolnierz Dalem mu wody z mojej manierki i pobieglem wysadzic drzwi. SS szlo za nami. Jak wracalem, zatrzymal mnie Dirlewanger. Wskazal rannego: "Ty dales tej swini pic?". Dopiero teraz zauwazylem, ze na niemieckim mundurze ranny ma brudna bialo-czerwona opaske.
"Zastrzel go!" - Dirlewanger dal mi swoj pistolet.
Stalem bez ruchu, mialem dosc wszystkiego. Dirlewanger byl tak wsciekly, ze nie rozumialem, co wrzeszczy. Ten Polak patrzyl na mnie. Nie zapomne tego wzroku. W Warszawie nauczylem sie poznawac, czy ranny pozyje dziesiec minut, czy kilka godzin. Jak sie widzi tylu umierajacych, to sie juz wie, ile kto bedzie zyl. Jeden z SS-manow Dirlewangera wyrwal mi pistolet i zastrzelil Polaka.
Dirlewanger wrzeszczal, ze mnie rozstrzela. Ale przybiegli zolnierze z Wehrmachtu, wiec zaczal grozic sadem wojennym. Jakis oficer piechoty zaczal z nim ostro dyskutowac. Dalem noge.
- Pod koniec wrzesnia podeszli do mnie trzej Polacy z podniesionymi rekami. Oddali karabin maszynowy i dwa pistolety. Jeden mowil perfekcyjnie po niemiecku. Stalem sam na posterunku. Nie wiedzialem, co mam z nimi zrobic. Powiedzialem, ze musza zaczekac i lepiej, zeby ich nikt nie zauwazyl. Mialem szczescie, szybko znalazlem naszego nowego porucznika. Odebral jencow osobiscie i zaprowadzil do SS.
Ostatni przyczolek Powstania skapitulowal. Jakis wysoki oficer przyszedl jako przedstawiciel narodu z biala flaga. Zaprowadzilismy go do dowodcy batalionu. Widzialem tam naszego majora Wullenberga, Dirlewangera i innych dowodcow. Po paru godzinach Polacy przyszli, ciagnac za soba mase ludzi i bron. Wszystkich rannych polozono w wielkim magazynie fabryki octu. Nam rozkazano wyjsc. Z zewnatrz slyszelismy krzyki i strzaly. Wiem, co tam sie stalo.
W dniach kapitulacji natknalem sie na Felsa. Byl ciezko ranny, ale przezyl nasz zamach. Obszedlem go z daleka. Dirlewangera widzialem ostatni raz, jak szedl wsrod ruin z dwiema pieknymi kobietami. Miasto plonelo, na ulicach trupy. Jego skorzany plaszcz byl podarty. One - blondynka i brunetka - bardzo eleganckie, zadbane. Szczebiotaly wesolo. Nie wiem, czy to Polki, bylem za daleko.
To, co pozostalo z Warszawy, wysadzali minerzy. Zostalismy przeniesieni, ale w listopadzie znowu tam bylismy. Gralismy w pilke. Pilka wpadla do piwnicy. Wskoczylem, zeby ja wyciagnac. W piwnicy lezaly niezliczone ciala, juz prawie szkielety.

Rusek, Niemiec czy Mateusz

W Ochodzy, malej wsi pod Gnieznem, jeszcze pamietaja Mateusza, ale nie z czasow, kiedy ukrywal sie w stajni Brzewinskich, tylko jako eleganckiego pana, ktory w latach 80. przyjezdzal busem pelnym jedzenia i zachodnich ciuchow. Dary ksiadz rozdzielal wsrod parafian.
Zajrzelismy do zagrody Libnerow. Jozef Libner zmarl w ubieglym roku. Byl rowiesnikiem Mateusza lubili sie mocowac, tarzali sie po podworku, ale Mateusz, zaprawiony w walkach wrecz, kladl go na lopatki.
Syn Libnera pokazal nam date wycieta na scianie drewnianej ubikacji: "1946 M.S." - Juz dwa razy przerabialismy ubikacje, ale tata kazal te deski zostawic, bo to pamiatka po Mateuszu.
- Wycialem scyzorykiem, jak wyjezdzalem - Schenk sie wzrusza, kiedy opowiadamy o Ochodzy. - Z Jozefem bylismy bracmi krwi. Nacielismy sobie nadgarstki i przylozylismy je jak Indianie.
Odwrot spod Warszawy sapera szturmowego Schenka to osobna opowiesc. Spisal ja pare lat temu. Z zolnierzy, z ktorymi 1 sierpnia przyjechal do Warszawy, zostalo trzech. Zima 1944 roku uciekali przed rosyjskimi czolgami i komandami SS, ktore wieszaly uciekinierow na drzewach. Glodni i wycienczeni kierowali sie do Goscieszyna [Godesberg] pod Gnieznem, gdzie rozproszonym zolnierzom wyznaczono miejsce zgrupowania.
- Wyrzucilismy prawie wszystka bron. Pasy, helmy. Kilku mialo rany, ktore probowali ukryc, zeby ich koledzy nie zostawili. Iwany tropily w sniegu nasze slady. Odcieli nam droge do lasu. Ucieklismy na srodek zamarznietego jeziora. Nie weszli za nami na lod, ale czolg strzelal w jezioro. Kolega zaczal odmawiac "Ojcze nasz", mowil coraz ciszej, az zamilkl. Umarl. Kiedy chmury zaslonil ksiezyc, podpelzlismy do brzegu. Rosjanie palili papierosy, czolgalismy sie miedzy posterunkami. Ukrylismy sie w lesie, ale w poludnie czolg znowu jechal naszym sladem. Nie mialem juz sil, polozylem sie w rowie na skraju lasu. Na mundurze mialem bialy kombinezon ochronny, podobne nosili Rosjanie.
Znalezli mnie polscy chlopi. "Rusek? - zapytali. - Niemiec?" - kiwnalem glowa. Wtedy ten najwyzszy powiedzial po niemiecku: "Biedny chlopcze, jestes glodny?". Zaciagneli mnie do domu. Balem sie. "Polacy sa przebiegli, podstepni i falszywi" - uczyli mnie w wojsku. Kiedy do kuchni weszla dziewczyna z duzym nozem, myslalem, ze mnie zarzna. Rozciela mi buty, bo nie mogli ich zdjac. Mialem zlamana noge, reke i liczne odmrozenia. Dali cieplego mleka. Tak trafilem do braci Brzewinskich z Ochodzy [juz nie zyja]. Na starszego, Ignacego, mowilem "ojciec", a na Wincentego - "wuj". Na mnie wolali Mateusz Ukrywali mnie w stajni z trzema konmi, Mucka, Gniadym i Murzynem. W mrozne noce spalem nad parownikiem do ziemniakow.
Rosjanom, ktorzy zagladali do wsi, Brzewinscy powiedzieli, ze jestem ciezko chorym synem, a chorych Rosjanie omijali z daleka. Polskim wladzom wmowili, ze juz pol roku sie u nich ukrywam, bo zdezerterowalem z Wehrmachtu.

Dlaczego mnie uratowalil Nigdy sie nie dowiedzialem. Chyba z litosci; wygladalem jak pobity dzieciak. Kiedys mi powiedzieli, ze przez czarny rozaniec, ktory znalezli na piersi, jak zdzierali ze mnie mundur.

Bylbym Polakiem

Kiedys "ojciec" powiedzial: "Hitler kaputt", "wojna kaputt" i Mateusz juz sie nie musial ukrywac. Wies lubila Mateusza, on byl w Ochodzy szczesliwy. Pomagal w gospodarstwie.
- Przesluchiwali mnie w Trzemesznie, Polak i Rosjanin. Kazali mi sie rozebrac. Ogladali, czy nie mam tatuazy SS. Na podworzu lezal rozstrzelany chlopak w mundurze Hitlerjugend. Krecili nosem na te 19 walk wrecz w Warszawie, ktore mialem w ksiazeczce. Ale "ojciec" poreczyl za mnie, a ksiazeczke zamurowal w scianie.
Pamietam, jak miejscowy proboszcz wrocil z obozu koncentracyjnego. Parafianie wyjechali mu naprzeciw. "Ojciec" tez mnie zabral. Ksiadz szedl, wspierajac sie laska, chudy i blady, w pasiaku. Pojechalismy do kosciola. Pierwszy raz po dlugim czasie uslyszalem Tantum Ergo, brzmialo tak jak w domu. Ksiadz szedl, spiewajac, przez kosciol i blogoslawil. Mnie tez. Bylem szczesliwy, pelen wstydu i winy.
Mateusz wyjechal z Ochodzy w czerwcu 1946 roku. Brzewinscy dali mu na droge 200 zl, chleb i maslo.
- Prowizoryczna ambasada belgijska byla w Warszawie. Siedzialem na schodkach budynku, ktory kiedys zdobywalem. Ludzie mieszkali w ruinach piwnic. Tylko tramwaj jezdzil przez Wisle na Prage. Wracalem do domu trzy miesiace. Przez polskie areszty, amerykanski oboz jeniecki w Berlinie. Belgijska zandarmeria zabrala mnie do Brukseli na przesluchania. Belgowie mnie nie chcieli. Nie mialem dokumentow. Kazdy mogl powiedziec, ze jest Belgiem.
Zone poznalem po wojnie. Na granicy belgijsko-niemieckiej wszyscy wtedy szmuglowali. Niosla do Belgii prosiaka, ja do Niemiec kawe. Spotkalismy sie w lesie, wrocilem do domu z prosiakiem.
Mathias Schenk ma trzech synow i corke. Przez 30 lat produkowal w Brukseli szpachlowke do samochodu i szlifowal karoserie. Szpachlowke Schenk Braun sprzedawal w calej Europie. Teraz firme prowadza syn z zieciem.
Dziesiec lat chodzil w pielgrzymkach pokutnych do Banneux, gdzie Matka Boska ukazala sie malej dziewczynce. W latach 80. organizowal w Brukseli akcje pomocowe dla Polakow. 32 razy wiozl do Polski jedzenie, ubrania i pampersy.
- Znowu bylem w Warszawie. Spotkalem sie z weteranami Powstania. Byli mili. Jeden opowiadal, jak 1 sierpnia ostrzelal ostatni niemiecki pociag.

W Ochodzy nie wiedzialem juz, kim jestem - Belgiem, Niemcem, Mateuszem? Nawet nie wiedzialem, czy Belgia jeszcze istnieje. Myslalem, ze moja rodzina nie zyje.

Gdybym w marcu 1946 roku nie dostal od nich wiadomosci, zostalbym w Ochodzy. I bylbym Polakiem, tak jak wy.


źródło: artykuł ukazał się w gazecie wybiórczej w 2004. Łatwo sobie znaleźć byle jakie źródło wpisując w guglu tytuł tematu.

O samym Dirlewangerze widze temat jest: http://www.sadistic.pl/brygada-potworow-vt148022.htm
  Temat: Kobieta w Marines
YourFuckinNightmare

Odpowiedzi: 53
Wyświetleń:

PostForum: Czarne filmiki   Wysłany: 2013-11-05, 16:12   Temat: Kobieta w Marines
Abdulan napisał/a:

@YourFuckinNightmare

To nie idź do wojska i daj facetom szanse na załapanie się na Twoje miejsce. Kurwa, po cholere dziewczyny pchają się do armii, a później udają wielkie wojowniczki kiedy to naturalne, że będą słabsze od mężczyzn. A jak już się pchają to niech mają WF taki sam jak faceci, jakby na egzaminie taka laska załapała się na wynik identyczny co facet to do wojska się nada, ale nie ma takiej możliwości, żadna dziewczyna bez suplementacji testosteronem nie osiągnie wyników we wszystkich konkurencjach podobnych do wyników przeciętnego faceta.



Mam okazję to jednak pójdę do wojska ;)
Po cholerę laski pchają się do wojska?
Też nie rozumiem, dlaczego płaczliwe dziewczynki składają papiery a na szkoleniu ryczą i rezygnują "bo ktoś na mnie nakrzyczał". Ale pomijasz jedną, bardzo ważną kwestie. Służba wojskowa, to nie tylko napierdalanie z kałacha, siła mięśni i zdawanie egzaminów z WF. Potrzebni są też ludzie od strategii, planu działania w momentach kryzysowych i ogólnie od MYŚLENIA, kiedy kupa mięśni nie wie co zrobić gdy ostrzeliwują bazę. :->
Nie należę do pizd, takich jak ta na filmiku, która uważa się za lepszą, ale nie czuje się też na tyle gorsza by nie móc nic zrobić w razie zagrożenia.
Zbyt długo by tłumaczyć, i tak większość z was stawia na stereotypy "baba w kuchni to najlepsze rozwiązanie", więc się rozpisywać nie będe, lecz zdania też nie zmienię, bo wiem, że nie jeden z was zasrał by się po pachy jakby jakiś jebany brudas zaczął wymachiwać giwerą w waszą stronę.
Mocnym w gębie potrafi być każdy, gorzej jak trzeba zacząć działać a faceci spierdalają w popłochu, bo się boją bardziej niż taka baba jak ja, która jednak potrafi opanować sytuację (czego świadkiem byłam nie raz, i wyobraźcie sobie, że akcja nie miała miejsca w kuchni ^^").

Lecz niech wam świeci, uciekam z kuchni. Kłócić się nie będe, bo sensu niema ;)
  Temat: Taka prawda
MaddMan

Odpowiedzi: 24
Wyświetleń:

PostForum: Czarne fotki   Wysłany: 2013-10-05, 23:36   Temat: Taka prawda
Casmes napisał/a:

To nie jest rasistowskie forum! Daj coś śmiesznego jak na kwejku, a nie takie chamstwo!!



Casmes napisał/a:

Boże, weźcie to prosze do sucharów dajcie... :(



itd..., nie rozumiem cię dziewczyno, pomyliłaś Sadola z kafeterią, nie udzielam się, należę do gildii scrollerów, ale jak laska wyrywa się komuś z kuchni i zaczyna damskim zwyczajem wszystkich przestawiać to mnie to wkurwia. :plzdie:
  Temat: Kobietom grozi wyginięcie
wormarder

Odpowiedzi: 20
Wyświetleń:

PostForum: Czarne filmiki   Wysłany: 2013-09-22, 21:37   Temat: Kobietom grozi wyginięcie
laska z 0:12 jeszcze nie opuściła kuchni, a już dostała :D
  Temat: Transport samochodu w Polsce
Aftar2

Odpowiedzi: 11
Wyświetleń:

PostForum: Czarne fotki   Wysłany: 2013-08-16, 09:51   Temat: Transport samochodu w Polsce
ElNino napisał/a:

W ramach pokuty za opuszczenie kuchni pokaż cycki.




ja czekam, bo przecież przez 10 lat musi się trafić wreszcie laska, która te swoje cycki pokaże na taki komentarz. Internet duży, ludzi dużo, więc i jakieś kobiety z normalnym podejściem do tematu muszą być ^^
  Temat: Dirlewangerowcy
sufomir

Odpowiedzi: 3
Wyświetleń:

PostForum: Historia i dokument   Wysłany: 2013-08-13, 18:03   Temat: Dirlewangerowcy
Wspomnienia sapera - Mathiasa Schenka

Moj warszawski szal. Druga strona Powstania

W Warszawie stoczylem 19 walk na noze i bagnety. W piwnicach. Piwnice to byla druga Warszawa. Kiedy walczysz w piwnicy, jest cicho, nic nie widzisz Bylem szybszy. Zabilem tego Polaka. Warszawa to moje najstraszniejsze przezycia.


Lato 1944. W gospodzie jedza zupe fasolowa, Mathi Schenk z Peterem, kolega z wojska. Obaj w mundurach Wehrmachtu. Urwali sie z koszar na miasto. Gadaja o tym durniu Felsie i ze wczoraj jakims chlopakom znowu udalo sie zwiac z wojska. Mathi nie moze uciekac, bo gestapo zagrozilo, ze wezma jego ojca na front wschodni. Jest najmlodszy w 46. Brygadzie Szturmowej, wolaja na niego Bubi. Niedawno skonczyl 18 lat. Stacjonuja pod Bonn. Do brygady wzieli ich podstepem. Najpierw szukali chetnych do SS, potem ochotnikow do nowej brygady szturmowej. Nikt sie nie zglosil. To oglosili, ze potrzebuja szoferow ciezarowek. Chlopacy sie pchali. Kazdy chcial pojezdzic. Mathi byl szczesliwy, ze sie dostal. Dali im nowe mundury, okulary ochronne i przywiezli pod Bonn. Tu przywital ich porucznik Fels: - Bezczelne swinie, co sie tak wystroiliscie jak cyrkowcy, zdjac te okulary!

O ciezarowkach nie bylo juz mowy.
Oberzysta podkreca radio. Mowia o Führerze, ze byl zamach, ze chyba nie zyje. W gospodzie robi sie cicho. Po ulicy jezdza zolnierze na motocyklach. Slychac rozkazy. Nagle sala pustoszeje. Jedzenie zostaje. Nikt nie placi. Oberzysta chowa sie za lade. Mathi z kumplem uciekaja tylnymi drzwiami.
W koszarach zamieszanie, wyja syreny. - Czy Hitler nie zyje? - pyta jakis zolnierz
- Zamknac mordy! Nawet jesli zostalismy calkiem sami, pozostaniemy wierni naszemu Führerowi. Kto sie zawaha, bedzie rozstrzelany! - wrzeszczy Fels. Ustawia warty wokol koszar, a zolnierze sie podsmiewaja, ze przeciez jeszcze broni nie maja.
Karabiny i granaty dostali po kilku dniach. Gotowosc. Grala orkiestra. Pomaszerowali na dworzec. Byli pewni, ze jada do Francji. Cieszyli sie, bo tam latwiej zwiac. Prowiant na dwa dni i pelno czerwonego wina w 20-litrowych kanach. Wagony otwarte, na podlodze siano. Wygodnie. Pija, spiewaja. Graja w karty. Ludzie na polach machaja. Na postoju poslali Bubiego na tyl pociagu, zeby zalatwil nastepne 20 l wina. Pociag byl dlugi, kiedy ruszyl, Bubi nie zdazyl do swojego wagonu. Noc przesiedzial na schodku miedzy wagonami. Dlatego, jak o swicie wjechali miedzy male wioski, tylko on byl trzezwy. Od razu pomyslal, ze to Polska, bo plasko, chaty pod strzecha. Znow zaczelo sie picie. Bylo goraco, 1 sierpnia. Lezeli na sianie i wsluchiwali sie w stukot kol. Nagle zobaczyl, jak drewno z desek wagonu dziwnie odpryskuje. Krzyki, krew. - Ktos do nas strzela! Pociag zaczal sie cofac. Ranni umierali, pijani sie budzili. - Cholera, na ruski front nas wywiezli. Nawet dowodca kompanii sie zataczal; byl niezdolny do walki. Jakies dzieci prosily o chleb. Przez pola biegl zolnierz; mial podarty mundur, twarz umazana krwia. - W Warszawie wybuchlo powstanie! - krzyczal.

W "Bakowie"

Lato 2004. 1200 km z Warszawy do Büllingen, malej belgijskiej wioski przy granicy z Niemcami [po jednej stronie ulicy knajpa belgijska, po drugiej niemiecka]. Okolica malownicza, wiatraki-elektrownie. Mathias Schenk mieszka w chatce po przodkach z zona i najmlodszym synem. Chata kryta strzecha. Dziadkowie nazwali to miejsce "Bakowem" od roju bakow, ktore gniezdzily sie w starym debie.
Nad kominkiem Matka Boska Czestochowska. Dar od polskich chlopow z Ochodzy, ktorzy w 1945 roku uratowali Mathiasowi zycie.
Pojechalismy do "Bakowa", zeby wysluchac relacji z Powstania Warszawskiego. Relacji drugiej strony.
Opowiada 78-letni Belg Mathias Schenk, wtedy 18-letni Sturmpionier, [saper szturmowy - torowal droge SS-manom]. Jego pociag byl ostatnim, ktory 1 sierpnia wjechal do powstanczej Warszawy.
Tego sie nie da tak opowiedziec... - krzywi sie staruszek. - Jak sie pali ciala, to one sie poruszaja. Slychac odglosy, jakby jeki. Wtedy myslalem, ze oni naprawde jeszcze zyja. I te muchy, robaki. Ilu ludzi zostalo zabitych w Warszawie? Chyba ze 350 tys. Tak?

Ordynans kapitana

- Od dziecka chcialem zostac weterynarzem. Mielismy gospodarstwo. Kiedy w 1940 roku niemieckie wojsko pojawilo sie w naszej wiosce, mialem 14 lat. [Region Eupen-Malmedy to dzisiaj Belgia niemieckojezyczna. Jako teren przygraniczny przechodzil z rak do rak, w 1919 roku zostal przyznany Belgii traktatem wersalskim. Hitler po zajeciu Belgii traktowal te tereny jak czesc Rzeszy]. Niektorzy sasiedzi zaczeli sie witac "Heil Hitler!". U nas mowilo sie po staremu "Guten Tag". Patrzyli na nas jak na zdrajcow, bo nie wywiesilismy w oknach swastyk. Nazisci pytali ojca, dlaczego nie jestem w Hitlerjugend. Przesluchiwali rodzicow, bo dwaj moi bracia uciekli w glab Belgii. Bylo gestapo, mnie tez pytali o braci. Trzeci brat ukrywal sie w okolicy. Zlapali go. Wrocil z frontu rosyjskiego ciezko ranny.
Najlepszym moim przyjacielem byl kuzyn Daniel, uzdolniony majsterkowicz Zrobil nawet potajemnie radio. Skrzynka odbierala tylko BBC. Na sluchaniu audycji przylapali nas ojcowie. Dali lanie i rozbili skrzynke.
Daniela powolali do Wehrmachtu. Zostal radiotelegrafista; polegl na Krymie.
Od dziecka znalem droge przez zielona granice. Pomagalismy uciekac do Belgii Zydom z Niemiec, szmuglowalismy jedzenie. Ostatni raz szedlem przez nia na Wielkanoc 1944, juz w niemieckim mundurze. Zlapali mnie, ale mialem szczescie, bo sluzbe pelnil pan Furt, szewc z Losheim. Przed wojna szyl nam buty. Pozwolil uciec.
Wezwanie do obowiazkowej pracy dla Rzeszy dostalem w pazdzierniku 1943 roku. Pierwsze Boze Narodzenie poza domem. Przepustek nie bylo. W dwudziestu przeskoczylismy plot i poszlismy na pasterke. Za kare musielismy oprozniac latryny, biegac po kupie gnoju i spiewac koledy.
Pol roku pozniej wzieli mnie do wojska specjalnosc saper. Czesc chlopakow zwiala. Ja nie moglem, bo moja rodzina byla juz na cenzurowanym i grozili, ze wysla ojca na front wschodni. Na szkoleniu saperskim nie cierpialem cwiczen wodniackich. Plywac sie nie nauczylem, bo kapitan wzial mnie na ordynansa.
Kombinowalem jak moglem, zeby wyrwac sie na pare dni do domu. Kiedy szef kompanii zapytal, kto ma w domu dosc kur, zeby przywiezc sto jaj na sniadanie wielkanocne, sklamalem i dostalem cztery dni urlopu. Zbieralem jaja po sasiadach. W wiosce zlapali akurat rosyjskiego jenca, ktory uciekl z obozu. Pedzili go bosego ulica, ludzie go okladali. Wtedy obowiazywala juz instrukcja, jak traktowac podludzi. Moja mama dala nieszczesnikowi pare butow i maslo. Sasiedzi doniesli i nie dostalismy kartek na buty i maslo.
Kiedy wracalem do wojska, matka dala mi rozaniec z czarnych paciorkow.

Gdzie byliscie, swinie?!

- Wkraczalismy do Warszawy po kocich lbach. Polacy strzelali, ale nie bylo ich widac. Na domach biale flagi. Skoczylem przez wybite okno. Na schodach lezeli mezczyzna i kobieta zabici strzalem w czolo.
Szturmowalismy kolejne domy, wszedzie cywile, kobiety, dzieci. Wszyscy z dziura w glowie. Dotarlismy do koszar SS. Druga kompania, ktora przyjechala ciezarowkami, zle skrecila i trafila wprost pod polskie pozycje. Kilka ciezarowek plonelo, zolnierze uciekali. Wielu bieglo pod lufy Polakow. Sierzant upadl kilka metrow ode mnie.
Nastepnego dnia mielismy zdobyc jakas droge. Szlismy przez ogrodki dzialkowe. Nasz dowodca porucznik Fels gnal nas na przod. Trzeba bylo wysadzic drzwi domu, z ktorego strzelali najbardziej. Wrzucilismy granaty i wskoczylismy do srodka. Otoczyli nas Polacy, krotka walka na noze i ucieczka w krzaki. Czterech z naszego wagonu zginelo. Fels znowu gnal nas do ataku, ale Polacy siedzieli dobrze ukryci. Nie moglismy sie wycofac, bo z tylu tez strzelali. Cala noc siedzielismy w ogrodkach jak sploszone zwierzeta. Chcialo mi sie pic. Znalazlem pomidory. Polacy ciagle nas ostrzeliwali. Nastepnego dnia pod wieczor przyszla na pomoc piechota, ale nie posunelismy sie naprzod. Potem nadciagnal oddzial SS. Dziwnie wygladali, nie nosili dystynkcji, cuchneli wodka. Zaatakowali z marszu, "Hurraa!" i gineli tuzinami. Ich dowodca w czarnym skorzanym plaszczu szalal z tylu, pedzac nastepnych do ataku.

[... wielki SS-man w czarnym skorzanym plaszczu... Oskar Dirlewanger]

Przyjechal czolg. Pobieglismy za nim z esesmanami. Kilka metrow przed budynkami czolg zostal trafiony. Wybuchl, czapka zolnierza poleciala wysoko w powietrze. Znowu ucieklismy. Drugi czolg wahal sie. My oslanialismy przod, a esesmani wypedzali z okolicznych domow cywilow i obstawiali nimi czolg, kazali siadac na pancerzu. Pierwszy raz widzialem cos takiego. Pedzili Polke w dlugim plaszczu; tulila mala dziewczynke. Ludzie scisnieci na czolgu pomagali jej wejsc. Ktos wzial dziewczynke. Kiedy oddawal ja matce, czolg ruszyl. Mala wysunela sie matce z rak. Spadla pod gasienice. Kobieta krzyczala. Jeden z esesmanow skrzywil sie i strzelil jej w glowe. Pojechali dalej. Tych, co probowali uciekac, esesmani zabijali.
Atak sie udal. Polacy cofali sie. Bieglismy za nimi. Za nami z piwnic wychodzili ludzie z podniesionymi rekami. "Nis partizani!" [nie jestesmy partyzantami], krzyczeli. Nie widzialem, co sie tam dzieje, bo ostrzeliwalismy sie z Polakami, ale slyszalem, jak ten esesman w skorzanym plaszczu krzyczal do swoich ludzi, zeby zabijali wszystkich. Kobiety i dzieci tez.
Wpadlismy za Polakami do jakiegos domu. Bylo nas trzech. My na parterze, Polacy atakowali z pieter i piwnicy. Cala noc palilismy w pokoju rozne sprzety, zeby troche widziec. Co chwila walczylismy na bagnety. O swicie zobaczylem, ze zostalismy we dwoch, trzeci kolega lezal z poderznietym gardlem. W kazdym pokoju byly ciala. Z dachu domu naprzeciwko strzelal snajper. Trafilismy go, zwalil sie i zahaczyl noga o belki. Wisial z glowa w dol. Zyl jeszcze dlugo.
Kiedy wracalismy, na ulicach lezaly ciala Polakow. Nie bylo miejsca, trzeba bylo isc po zwlokach; w tej goraczce szybko sie rozkladaly. Slonce zaslanial kurz i gesty dym. Mnostwo robakow i much. Bylismy usmarowani krwia, mundury sie lepily. Przywital nas porucznik Fels, glupi fanatyk: "Gdzie byliscie, bezczelne swinie?!". Chwalil SS za dobra robote. Nic nie moglem zjesc, wymiotowalismy.

Mowilismy o nim "rzeznik"

W koszarach Bubi uslyszal, ze ten wielki SS-man w czarnym plaszczu to Oskar Dirlewanger, a jego ludzie to kryminalisci wyciagnieci z wiezien. Wiecej o "towarzyszach broni" dowiedzial sie dopiero po wojnie. [...]
- Wtedy w piwnicach Warszawy mowilismy o nim "rzeznik". Ale po cichu, bo u Dirlewangera droga na sznur byla krotka. Mial zwyczaj wieszania co czwartek, Polakow albo swoich, za byle co. Czesto sam odkopywal wieszanym stolki.
W restauracji stary Schenk siada w kacie, zawsze plecami do sciany.
- Glupi zwyczaj - usmiecha sie - tez pamiatka z Powstania.
- Po paru dniach walk zostalismy przydzieleni do Dirlewangera, po trzech saperow szturmowych na kazdy pluton SS. Mielismy torowac esesmanom droge, wysadzac przeszkody i drzwi. Wskakiwalismy do domow i wypedzalismy z nich ludzi. Podlegalismy Felsowi, ale w walce wykonywalismy rozkazy dirlewangerowcow.
Zawsze na przodzie. Podbiec, zalozyc ladunek i po detonacji wskoczyc do budynku. Za nami szla horda Dirlewangera. Wygladali jak lumpy; mundury brudne, podarte, nie wszyscy mieli bron, brali zabitym. Rano dostawali wodke. My, saperzy, tez. Pilo sie na pusty zoladek, przed atakiem sie nie je. Jak trafia w pusty brzuch, to sie moze wylizesz, jak w pelny, to zdychasz w bolach.
Dirlewanger szedl z tylu, czasem jechal w czolgu, zawsze dobrze oslaniany. Pedzil swoich. Tym, ktorzy sie ociagali, strzelal w plecy.

Pielegniarka z mala biala flaga

- Do zwyklych drzwi od kamienic i domow wystarczyl duzy lom. Pod te mocniejsze podkladalismy ladunek wybuchowy albo wiazanke z trzech granatow. Ciezkie podwojne drzwi Palacu Biskupiego wylecialy w dwie strony. W srodku wszystko bylo purpurowe. W jadalni stalo jedzenie na stole. Jeszcze cieple. Nie sprobowalismy, balismy sie, ze zatrute.
Trzeba wiedziec, gdzie podlozyc ladunek. Z boku, na srodku. To zalezy od tego, w ktora strone maja wyleciec drzwi. I wszystko jak najciszej, bo Polacy za drzwiami sluchali i strzelali. Wiec jak sie zakladalo ladunek z lewej albo na srodku, to sie najpierw skrobalo drzwi z prawej strony, zeby zmylic Polakow.
Podkladalem ladunek pod duze drzwi, gdzies na Starym Miescie. Uslyszelismy ze srodka: "Nicht schießen! Nicht schießen!" [Nie strzelac]. W drzwiach stanela pielegniarka z mala biala flaga. Weszlismy do srodka z nastawionymi bagnetami. Ogromna hala z lozkami i materacami na podlodze. Wszedzie ranni. Oprocz Polakow lezeli tam ciezko ranni Niemcy. Prosili, zeby nie zabijac Polakow. Polski oficer, lekarz i 15 polskich siostr Czerwonego Krzyza oddalo nam lazaret. Ale za nami biegli juz dirlewangerowcy. Zdazylem wepchnac jedna z siostr za drzwi i zakluczyc. Slyszalem po wojnie, ze przezyla. Esesmani rozstrzelali wszystkich rannych. Rozwalali im glowy kolbami. Niemieccy ranni krzyczeli i plakali. Potem dirlewangerowcy rzucili sie na siostry, zdzierali z nich ubrania. Nas wypedzili na warte. Slychac bylo krzyki kobiet. Wieczorem na Adolf Hitler Platz [plac Pilsudskiego] byl wrzask jak na walkach bokserskich. Wdrapalismy sie z kolega po gruzach, zeby zobaczyc, co sie dzieje. Zolnierze wszystkich formacji: Wehrmacht, SS, kozacy od Kaminskiego, chlopcy z Hitlerjugend; gwizdy, nawolywania. Dirlewanger stal ze swoimi ludzmi i sie smial. Przez plac pedzili pielegniarki z tego lazaretu, nagie, z rekami na glowie. Po nogach ciekla im krew. Za nimi ciagneli lekarza z petla na szyi. Mial na sobie kawalek szmaty, czerwonej, moze od krwi, i kolczasta korone na glowie. Szli pod szubienice, na ktorej kolysalo sie juz kilka cial. Kiedy wieszali jedna z siostr, Dirlewanger odkopnal jej cegly spod nog. Nie moglem na to patrzec. Pobieglismy z kolega do kwatery, ale na ulicach kozacy Kaminskiego pedzili cywilow. Mowilismy na nich Hiwis - od Hilfswillige [ochotnicy, chetni do pomocy]. Obok upadla Polka w ciazy. Jeden z Hiwis zawrocil i zdzielil ja pejczem. Probowala uciekac na czworaka. Stratowali ja konmi.

Polacy spiewali cos skocznego

- Spalismy w piwnicach. Na kwaterze miedzy kolejnymi szturmami pilo sie duzo wodki, gadalo. "Moze jutro mnie postrzela - mowilismy - i wroce do domu".
Mielismy koszmary, krzyczalem przez sen. Wtedy towarzysze cucili mnie zimna woda. "Bubi, du hast den Warschaukoller" [Bubi, masz warszawski szal] - mowili.
Spalismy w ubraniach, ciagle alarmy; "Raus! Raus!" - wrzeszczal Fels. Nieraz gdzies przez sciane slychac bylo Polakow. Raz nawet spiewali cos skocznego. Czasem sobie poplakalem. Bo jak szturmujesz, to strachu nie ma, ale na kwaterze sie trzesiesz Pilismy.

Komando wniebowstapienia

- Wysadzilismy mur, ktory zaslanial duze podworze. SS chcialo szturmowac budynki naprzeciwko. Kiedy kolega walil lomem w drzwi, zobaczylem po lewej Polaka. Pociagnalem kolegow w dziure w scianie, ale obaj juz dostali. Jeden caly magazynek, drugi w pluco, kula odbila sie od niesmiertelnika. Kiedy oddychal, z ust wyplywala krew. Dziure w plucach zatkalem mu ziemia. Lezalem z martwym i rannym, przycisnalem sie do muru, modlilem sie. Kolega zajeczal, Polacy rzucili granaty. Jeden odrzucilem, drugi poturlal sie za daleko. Bylem czerwony od krwi i kawalkow miesa. Po poludniu czterech z Wehrmachtu przybieglo z noszami. Udalo nam sie przejsc, ale ranny kolega dostal trzy strzaly i zmarl. Nie moglem wydobyc z siebie slowa, mialem dreszcze i ciagle wymiotowalem. Major dal mi dzien odpoczynku, wiec widzialem, jak grzebali kolegow. Sciagneli im buty, wrzucili do wykopu z innymi zabitymi. Posypali wapnem. Polscy cywile musieli robic to wszystko.

Koledzy gineli, przydzielali mi nowych. Mialem glupie szczescie, moze przez to, ze kiedy Fels gnal mnie do akcji, zyczyl, zebym "zdechl jak pies" [Schenk sie smieje]. Chyba mnie nie lubil. Nasza grupe saperow szturmowych nazywalismy wtedy Himmelfahrtskommando [komando wniebowstapienia], bo zawsze szlismy na przodzie, a Polacy nie wiadomo gdzie, nie wiadomo, skad strzela. Kulka swisnie i lecisz do nieba. Szybko sie jednak uczylismy od sprytnych Polakow, jak sie kryc. Potrafili strzelac spod lekko uniesionej dachowki. Wielu walczylo w niemieckich mundurach i bardzo dobrze mowilo po niemiecku. Nie moglismy nosic naszych stalowych helmow, bo Polacy je nosili. Balismy sie, ze zaczniemy strzelac do swoich.
Na poczatku kiepsko strzelalem. Karali mnie za brak celnosci. Nie umialem przymknac lewego oka. Podejrzewali, ze symuluje. Wyslali do lekarza. Kazal strzelac z drugiej strony. Zostalem strzelcem lewoocznym. Odwrotna pozycja przydawala sie w walkach ulicznych.
Kiedys w walce wrecz Polak wyszarpnal nowemu koledze karabin. Przybiegl Fels z esesmanami, kazal chlopakowi go odzyskac. Ten drzal jak osika. Ale Fels chwycil pistolet i pognal chlopaka za Polakami. Chlopak zaraz wrocil bardzo poraniony nozem; krwawil i krzyczal.
Znow zostalem sam. Moi towarzysze z grupy uderzeniowej byli ciezko ranni od noza i bagnetu. Byl 6 sierpnia. Od tego momentu daty mi sie zacieraja. Tylko najciezsze walki moge podac w jakiejs kolejnosci, ale bez dat. Pamietam, ze 14 sierpnia dostalem kartke od pastora z Manderfeld, ostatnia wiadomosc z domu. 15 wrzesnia patrzylem na drugi brzeg Wisly. Zobaczylem rosyjski czolg. Potem drugi, trzeci. Podjechaly do brzegu. U nas wybuchla panika. Rosjanie musieli doskonale widziec nasze pozycje, nie strzelali. Czolgi znikly miedzy domami.

Cos goracego

Lezalem w pokoju na trzecim pietrze. Oficer SS rozkazal nam utrzymac dom. Cale mieszkanie bylo wysypane gruba warstwa piasku. Dobry pomysl, podziwialem mieszkancow. Tez bym tak zrobil. Musieli sie napracowac. Piach chronil je przed ogniem. "Po wojnie tylko go usuna", myslalem. Przez okno rzucalem w kierunku sasiedniego kina zapalajace butelki z benzyna. Dom obrzucony takimi butelkami stawal zwykle w plomieniach. Myslalem, ze wykurzylismy Polakow, ale oni ciagle strzelali i rzucali granaty. W kurzu kolejnego wybuchu zaczalem zbiegac po schodach. Kiedy mijalem okno na klatce, poczulem bol jak od uderzenia pejczem i cos goracego. Twarz i rece we krwi. Czulem, ze jestem ciezko ranny. Koledzy tez. Zdarli mi spodnie i zaczeli kulac ze smiechu. Na posladku mialem mala szrame. Kula trafila w manierke z kawa.

Gefreiter Bubi w gazecie

Chyba jakos wtedy awansowali Bubiego na Gefreitera [kaprala]. Awans byl automatyczny po 15 walkach wrecz Kazda walke wpisywali do ksiazeczki wojskowej. Nawet Fels baknal cos o dzielnosci Schenka. Tym bardziej ze we frontowym "Das Weichselblatt" ["Wislanej Gazecie"] napisali, ze Gefreiter Schenk uwolnil niemieckich jencow.
- To byl czysty przypadek. Po prostu wysadzalem kolejne drzwi. Zakladam ladunek i slysze: "Nicht schießen!". Biala flaga w oknie. Drzwi sie otworzyly i wyszlo 30 niemieckich zolnierzy. Plakali z radosci, wycalowali mnie. Mowili, ze Polacy, ktorzy wzieli ich do niewoli, traktowali ich dobrze.
Za Warszawe Bubi dostal Krzyz Zelazny drugiej klasy.

Zona spi dlugo, ja probuje ich policzyc

- Czasem pokazuja na filmach jakies sceny z Powstania, ale tam nie ma nic, co ja widzialem. Nikomu jeszcze tak dokladnie nie opowiadalem. Tak o wszystko pytacie. Macie prawo. Ale wszystko sie znowu budzi. Wtedy nie mielismy pojecia, ze ci zabici nigdy nie umra, ze beda zawsze obok. Wszystko dzialo sie tak szybko. Krzyki, strzaly. Pojedyncze twarze. Jakos bardzo mocno sie uczepily mojej pamieci.
[Schenk chowa twarz w dloniach].
- Wysadzilismy drzwi, chyba do szkoly. Dzieci staly w holu i na schodach. Duzo dzieci. Raczki w gorze. Patrzylismy na nie kilka chwil, zanim wpadl Dirlewanger. Kazal zabic. Rozstrzelali je, a potem po nich chodzili i rozbijali glowki kolbami. Krew ciekla po tych schodach. Tam w poblizu jest teraz tablica, ze zginelo 350 dzieci. Mysle, ze bylo ich wiecej, z 500.
Albo ta Polka [Schenk nie pamieta, jaka to byla akcja]. Za kazdym razem, kiedy szturmowalismy piwnice, a byly w niej kobiety, dirlewangerowcy je gwalcili. Czesto kilku ta sama, szybko, nie wypuszczajac broni z rak. Wtedy, po jakiejs walce wrecz, trzaslem sie pod sciana, nie moglem sie uspokoic; wpadli ludzie Dirlewangera. Jeden wzial kobiete. Byla ladna, mloda. Nie krzyczala. Gwalcil ja, przyciskajac mocno jej glowe do stolu. W drugiej rece mial bagnet. Najpierw rozcial jej bluzke. Potem jedno ciecie, od brzucha po szyje. Krew chlusnela. Czy wiecie, jak szybko zastyga krew w sierpniu...?
Jest tez to male dziecko w rekach Dirlewangera. Wyrwal je kobiecie, ktora stala w tlumie na ulicy. Podniosl wysoko i wrzucil do ognia. Potem zastrzelil matke.
A tamta dziewuszka, ktora wyszla nagle z piwnicy, byla chuda i niewysoka, jakies 12 lat. Ubranko podarte, wlosy rozczochrane. Z jednej strony my, z drugiej Polacy. Stala pod sciana, nie wiedziala, gdzie uciec. Podniosla raczki, powiedziala: "Nis partizani". Machnalem do niej, zeby sie nie bala, zeby podeszla. Szla z raczkami do gory. W jednej cos sciskala. Byla juz blisko, padl strzal, glowka jej odskoczyla. Z reki wypadl kawalek chleba. Wieczorem podszedl do mnie plutonowy, byl z Berlina. "Czyz to nie byl mistrzowski strzal?" - usmiechnal sie z duma.
Czesto przychodzily do nas dzieci. Nie mogly znalezc rodzicow. Chcialy chleba. Maly Polak przynosil nam jedzenie na warte. Chyba nie byl jencem. Nie wiem. Mialem wtedy warte w fabryce tekstyliow w piwnicy. Nie mowil po niemiecku, ale potrafilismy porozumiewac sie gestami. Jak mialem, dawalem mu papierosy. Przechodzil esesman. Kiwnal na niego, maly poszedl za nim. Uslyszalem strzal. Pobieglem, chlopiec lezal martwy na schodach. Esesman skierowal pistolet na mnie. Patrzyl dlugo, ale odszedl. Tak bylo w Warszawie.
Nasza maskotka byl kaleki chlopiec, tez ze 12 lat. Stracil noge, ale potrafil bardzo szybko skakac na drugiej. Byl z tego bardzo dumny. Zawsze skakal wokol zolnierzy, w ta i z powrotem. Mowilismy, ze to na szczescie. Troche pomagal. Ktoregos dnia zawolali go esesmani. Skoczyl do nich chetnie. Smiali sie, kazali mu skakac w strone drzew. Widzialem z daleka, jak wsuwaja mu dwa granaty do torby. Nie zauwazyl. Skakal, a oni sie smiali: "Schneller, schneller!" [szybciej, szybciej]. Wylecial w powietrze.
Zwykle budze sie bardzo wczesnie, moja zona spi dlugo. Czasem w polsnie widze przed soba zabitych. Czasem probuje liczyc tych, ktorych sam zabilem. Nie moge policzyc.

Kara za niebieskie gatki

- Wody w Warszawie bylo bardzo malo. W punkcie opatrunkowym stala wanna, do ktorej dolewano swiezej wody. Kiedys do niej wskoczylem. Wielu tam wskakiwalo. Znajomy sanitariusz powiedzial, ze w opuszczonej piwnicy jest duzo bielizny. Byla niebieska, nieregulaminowa. Swoje wojskowe lumpy wyrzucilem. Potem za te niebieskie cywilne gatki dostalem od sierzanta tydzien kompanii karnej. Musialem nosic miny nad Wisla.
Druga karna warte dostalem za ksiedza. Wysadzalismy tylne drzwi do klasztoru - bardzo ciezkie, prowadzily do piwnicy. Klasztor, ogromny budynek niedaleko Starego Miasta, byl juz bardzo uszkodzony przez bomby i granaty. Wskoczylismy we dwoch do srodka. Przed nami stal ksiadz Trzymal oplatek i kielich. Moze to byl odruch, nie wiem, ukleklismy, dal oplatek. Wpadl trzeci z naszej grupy, tez dostal oplatek. Wlecieli esesmani, jak zwykle strzaly, krzyki, jeki. Siostry byly w habitach. Kilka godzin pozniej zobaczylem tego ksiedza w rekach dirlewangerowcow. Pili wino z kielicha, hostia lezala polamana. Obsikiwali krzyz oparty o mur. Dreczyli ksiedza mial zakrwawiona twarz, rozerwana sutanne. Zabralismy im tego ksiedza, to byl jakis odruch. Esesmani byli zdumieni, ale tak pijani, ze nie wiedzieli, co sie dzieje. Nastepnego dnia tez niczego nie pamietali. Ksiedza oddalismy do naszego batalionu, wiecej nic o nim nie slyszalem, ale po drodze natknelismy sie na Felsa. Dostalem za ksiedza samotna warte na moscie, chyba Kierbedzia. Mosty na Wisle byly juz wysadzone, ale czesc przesel stala. Rosjanie mieli stanowisko karabinu maszynowego po swojej stronie, my po naszej. Mialem w polowie mostu dzien i noc trzymac straz wywiadowcza. Ukrywalem sie za stalowymi dzwigarami. Noc byla spokojna. Od czasu do czasu oba karabiny sie ostrzeliwaly, raczej tak na wiwat, bo byly za daleko. W dzien Rosjanie poruszali sie dosc beztrosko. Na zapleczu jezdzily male samochody, przywiozly kuchnie polowa. Oficerowie z szerokimi pagonami obserwowali przez lornetki nasza czesc Warszawy. Zolnierze sie opalali.
Na innej karnej warcie ukryty w belach z materialami w jakiejs fabryce tekstyliow obserwowalem Polakow. W razie ataku mialem wystrzelic czerwona race i uciekac. Bylo ich ze 40. Dowodzil oficer w mundurze. Wygladali nedznie. Wielu rannych. Widzialem kobiety z bronia, cywilow, dzieci. Bron mieli kiepska. Wieczorem wrocilem z meldunkiem, rano szturmowalismy kryjowke powstancow.
Juz nie pamietam, ktorego dnia postanowilismy zabic te swinie Felsa. Zeby przezyc, bo gnal nas ciagle naprzod. W siedmiu czy osmiu losowalismy karabiny. Dwa byly nabite. Jak tylko Fels znalazl sie z przodu, wypalilismy mu w plecy. Padl, a my ucieklismy. Nowy dowodca byl bardziej ludzki.

Portki ciezkie od zlota

- Dzis juz nie wiem, czy wtedy wysadzalismy Panstwowa Wytwornie Papierow Wartosciowych, czy raczej Bank Polski. W kazdym razie gdzies w centrum. Nie moglismy dlugo tego zdobyc. Kazali nam zrobic podkop. Kopalismy we dwoch, tylko w slipach. Zmienialismy sie na przodku. Kiedy bylem na przodzie, poczulem dziwny zapach, potem kolega przestal odbierac ziemie. Podczolgalem sie, lezal martwy. Podkop wychodzil na piwnice. Uslyszalem Polakow. Pewnie odbili piwnice. W nocy sie wyczolgalem i piwnicami doszedlem do swoich. Nie moglem rozpoznac wartownika. Kazal mi polozyc sie na ziemi. Wykrzyczalem swoje nazwisko i haslo: "Heidekrug" [Dzban wrzosu]. Pytal, dlaczego jestem w majtkach. W koncu uwierzyl.
Nastepnego dnia przywiezli goliata. Cywile musieli torowac mu droge, bo Polacy nauczyli sie wysadzac goliaty jeszcze przy naszej linii i duzo zolnierzy ginelo. Goliat wywalil dziure w murze. Cala noc gonilismy sie z Polakami po piwnicach i pietrach. Rano przyjechal czolg i budynek zostal zdobyty. W piwnicach lezalo pelno zlotych monet. Upychalismy je sobie po kieszeniach, az portki spadaly. Potem zloto zniklo. Nasi szeptali, ze Dirlewanger je gdzies wywiozl.

Wiedzialem, kto ile bedzie zyl

- To byla chyba moja ostatnia akcja w Warszawie. Zdobywalismy jakis budynek, bieglem przez pole. Lezal ranny zolnierz Dalem mu wody z mojej manierki i pobieglem wysadzic drzwi. SS szlo za nami. Jak wracalem, zatrzymal mnie Dirlewanger. Wskazal rannego: "Ty dales tej swini pic?". Dopiero teraz zauwazylem, ze na niemieckim mundurze ranny ma brudna bialo-czerwona opaske.
"Zastrzel go!" - Dirlewanger dal mi swoj pistolet.
Stalem bez ruchu, mialem dosc wszystkiego. Dirlewanger byl tak wsciekly, ze nie rozumialem, co wrzeszczy. Ten Polak patrzyl na mnie. Nie zapomne tego wzroku. W Warszawie nauczylem sie poznawac, czy ranny pozyje dziesiec minut, czy kilka godzin. Jak sie widzi tylu umierajacych, to sie juz wie, ile kto bedzie zyl. Jeden z SS-manow Dirlewangera wyrwal mi pistolet i zastrzelil Polaka.
Dirlewanger wrzeszczal, ze mnie rozstrzela. Ale przybiegli zolnierze z Wehrmachtu, wiec zaczal grozic sadem wojennym. Jakis oficer piechoty zaczal z nim ostro dyskutowac. Dalem noge.
- Pod koniec wrzesnia podeszli do mnie trzej Polacy z podniesionymi rekami. Oddali karabin maszynowy i dwa pistolety. Jeden mowil perfekcyjnie po niemiecku. Stalem sam na posterunku. Nie wiedzialem, co mam z nimi zrobic. Powiedzialem, ze musza zaczekac i lepiej, zeby ich nikt nie zauwazyl. Mialem szczescie, szybko znalazlem naszego nowego porucznika. Odebral jencow osobiscie i zaprowadzil do SS.
Ostatni przyczolek Powstania skapitulowal. Jakis wysoki oficer przyszedl jako przedstawiciel narodu z biala flaga. Zaprowadzilismy go do dowodcy batalionu. Widzialem tam naszego majora Wullenberga, Dirlewangera i innych dowodcow. Po paru godzinach Polacy przyszli, ciagnac za soba mase ludzi i bron. Wszystkich rannych polozono w wielkim magazynie fabryki octu. Nam rozkazano wyjsc. Z zewnatrz slyszelismy krzyki i strzaly. Wiem, co tam sie stalo.
W dniach kapitulacji natknalem sie na Felsa. Byl ciezko ranny, ale przezyl nasz zamach. Obszedlem go z daleka. Dirlewangera widzialem ostatni raz, jak szedl wsrod ruin z dwiema pieknymi kobietami. Miasto plonelo, na ulicach trupy. Jego skorzany plaszcz byl podarty. One - blondynka i brunetka - bardzo eleganckie, zadbane. Szczebiotaly wesolo. Nie wiem, czy to Polki, bylem za daleko.
To, co pozostalo z Warszawy, wysadzali minerzy. Zostalismy przeniesieni, ale w listopadzie znowu tam bylismy. Gralismy w pilke. Pilka wpadla do piwnicy. Wskoczylem, zeby ja wyciagnac. W piwnicy lezaly niezliczone ciala, juz prawie szkielety.

Rusek, Niemiec czy Mateusz

W Ochodzy, malej wsi pod Gnieznem, jeszcze pamietaja Mateusza, ale nie z czasow, kiedy ukrywal sie w stajni Brzewinskich, tylko jako eleganckiego pana, ktory w latach 80. przyjezdzal busem pelnym jedzenia i zachodnich ciuchow. Dary ksiadz rozdzielal wsrod parafian.
Zajrzelismy do zagrody Libnerow. Jozef Libner zmarl w ubieglym roku. Byl rowiesnikiem Mateusza lubili sie mocowac, tarzali sie po podworku, ale Mateusz, zaprawiony w walkach wrecz, kladl go na lopatki.
Syn Libnera pokazal nam date wycieta na scianie drewnianej ubikacji: "1946 M.S." - Juz dwa razy przerabialismy ubikacje, ale tata kazal te deski zostawic, bo to pamiatka po Mateuszu.
- Wycialem scyzorykiem, jak wyjezdzalem - Schenk sie wzrusza, kiedy opowiadamy o Ochodzy. - Z Jozefem bylismy bracmi krwi. Nacielismy sobie nadgarstki i przylozylismy je jak Indianie.
Odwrot spod Warszawy sapera szturmowego Schenka to osobna opowiesc. Spisal ja pare lat temu. Z zolnierzy, z ktorymi 1 sierpnia przyjechal do Warszawy, zostalo trzech. Zima 1944 roku uciekali przed rosyjskimi czolgami i komandami SS, ktore wieszaly uciekinierow na drzewach. Glodni i wycienczeni kierowali sie do Goscieszyna [Godesberg] pod Gnieznem, gdzie rozproszonym zolnierzom wyznaczono miejsce zgrupowania.
- Wyrzucilismy prawie wszystka bron. Pasy, helmy. Kilku mialo rany, ktore probowali ukryc, zeby ich koledzy nie zostawili. Iwany tropily w sniegu nasze slady. Odcieli nam droge do lasu. Ucieklismy na srodek zamarznietego jeziora. Nie weszli za nami na lod, ale czolg strzelal w jezioro. Kolega zaczal odmawiac "Ojcze nasz", mowil coraz ciszej, az zamilkl. Umarl. Kiedy chmury zaslonil ksiezyc, podpelzlismy do brzegu. Rosjanie palili papierosy, czolgalismy sie miedzy posterunkami. Ukrylismy sie w lesie, ale w poludnie czolg znowu jechal naszym sladem. Nie mialem juz sil, polozylem sie w rowie na skraju lasu. Na mundurze mialem bialy kombinezon ochronny, podobne nosili Rosjanie.
Znalezli mnie polscy chlopi. "Rusek? - zapytali. - Niemiec?" - kiwnalem glowa. Wtedy ten najwyzszy powiedzial po niemiecku: "Biedny chlopcze, jestes glodny?". Zaciagneli mnie do domu. Balem sie. "Polacy sa przebiegli, podstepni i falszywi" - uczyli mnie w wojsku. Kiedy do kuchni weszla dziewczyna z duzym nozem, myslalem, ze mnie zarzna. Rozciela mi buty, bo nie mogli ich zdjac. Mialem zlamana noge, reke i liczne odmrozenia. Dali cieplego mleka. Tak trafilem do braci Brzewinskich z Ochodzy [juz nie zyja]. Na starszego, Ignacego, mowilem "ojciec", a na Wincentego - "wuj". Na mnie wolali Mateusz Ukrywali mnie w stajni z trzema konmi, Mucka, Gniadym i Murzynem. W mrozne noce spalem nad parownikiem do ziemniakow.
Rosjanom, ktorzy zagladali do wsi, Brzewinscy powiedzieli, ze jestem ciezko chorym synem, a chorych Rosjanie omijali z daleka. Polskim wladzom wmowili, ze juz pol roku sie u nich ukrywam, bo zdezerterowalem z Wehrmachtu.

Dlaczego mnie uratowalil Nigdy sie nie dowiedzialem. Chyba z litosci; wygladalem jak pobity dzieciak. Kiedys mi powiedzieli, ze przez czarny rozaniec, ktory znalezli na piersi, jak zdzierali ze mnie mundur.

Bylbym Polakiem

Kiedys "ojciec" powiedzial: "Hitler kaputt", "wojna kaputt" i Mateusz juz sie nie musial ukrywac. Wies lubila Mateusza, on byl w Ochodzy szczesliwy. Pomagal w gospodarstwie.
- Przesluchiwali mnie w Trzemesznie, Polak i Rosjanin. Kazali mi sie rozebrac. Ogladali, czy nie mam tatuazy SS. Na podworzu lezal rozstrzelany chlopak w mundurze Hitlerjugend. Krecili nosem na te 19 walk wrecz w Warszawie, ktore mialem w ksiazeczce. Ale "ojciec" poreczyl za mnie, a ksiazeczke zamurowal w scianie.
Pamietam, jak miejscowy proboszcz wrocil z obozu koncentracyjnego. Parafianie wyjechali mu naprzeciw. "Ojciec" tez mnie zabral. Ksiadz szedl, wspierajac sie laska, chudy i blady, w pasiaku. Pojechalismy do kosciola. Pierwszy raz po dlugim czasie uslyszalem Tantum Ergo, brzmialo tak jak w domu. Ksiadz szedl, spiewajac, przez kosciol i blogoslawil. Mnie tez. Bylem szczesliwy, pelen wstydu i winy.
Mateusz wyjechal z Ochodzy w czerwcu 1946 roku. Brzewinscy dali mu na droge 200 zl, chleb i maslo.
- Prowizoryczna ambasada belgijska byla w Warszawie. Siedzialem na schodkach budynku, ktory kiedys zdobywalem. Ludzie mieszkali w ruinach piwnic. Tylko tramwaj jezdzil przez Wisle na Prage. Wracalem do domu trzy miesiace. Przez polskie areszty, amerykanski oboz jeniecki w Berlinie. Belgijska zandarmeria zabrala mnie do Brukseli na przesluchania. Belgowie mnie nie chcieli. Nie mialem dokumentow. Kazdy mogl powiedziec, ze jest Belgiem.
Zone poznalem po wojnie. Na granicy belgijsko-niemieckiej wszyscy wtedy szmuglowali. Niosla do Belgii prosiaka, ja do Niemiec kawe. Spotkalismy sie w lesie, wrocilem do domu z prosiakiem.
Mathias Schenk ma trzech synow i corke. Przez 30 lat produkowal w Brukseli szpachlowke do samochodu i szlifowal karoserie. Szpachlowke Schenk Braun sprzedawal w calej Europie. Teraz firme prowadza syn z zieciem.
Dziesiec lat chodzil w pielgrzymkach pokutnych do Banneux, gdzie Matka Boska ukazala sie malej dziewczynce. W latach 80. organizowal w Brukseli akcje pomocowe dla Polakow. 32 razy wiozl do Polski jedzenie, ubrania i pampersy.
- Znowu bylem w Warszawie. Spotkalem sie z weteranami Powstania. Byli mili. Jeden opowiadal, jak 1 sierpnia ostrzelal ostatni niemiecki pociag.

W Ochodzy nie wiedzialem juz, kim jestem - Belgiem, Niemcem, Mateuszem? Nawet nie wiedzialem, czy Belgia jeszcze istnieje. Myslalem, ze moja rodzina nie zyje.

Gdybym w marcu 1946 roku nie dostal od nich wiadomosci, zostalbym w Ochodzy. I bylbym Polakiem, tak jak wy.
  Temat: Pytanie 100 dziewczyn o sex
togi

Odpowiedzi: 35
Wyświetleń:

PostForum: Czarne filmiki   Wysłany: 2013-07-31, 14:43   Temat: Pytanie 100 dziewczyn o sex
shark950621 napisał/a:


tak ,dokładnie tak!
Wyobraź sobie ,że idzie gość ze swoja dziewczyną ,a przypadkowa laska pyta się go czy ma ochotę na seks ,przecież jego dziewczyna dostała by szału ,więc nic dziwnego jak mężczyzna reaguje równie agresywnie w odwrotnej sytuacji.



no co ty, ściągam łańcuch do minimalnej długości jak już kobietę z kuchni na spacer wyprowadzam, a nie bije gościa że mu się moja luba podoba :D
  Temat: Bo facet powinien...
Annalevy

Odpowiedzi: 38
Wyświetleń:

PostForum: Inne czarności   Wysłany: 2013-06-20, 01:54   Temat: Bo facet powinien...
Naczytałam się internetów i jestem skołowana.
Jestem karmiona obrazkiem dobrej dziewczyny, która każde żarcie owija dodatkowo w bekon, chodzi po kuchni w samych majtkach, gra w csa i szczerze kocha playstation, przynosi piwko na kaca i właśnie za nic na świecie nie daje za siebie płacić...

Wszystko spoko, tylko potem wyrasta cała rzesza dziewczyn piszących na fb takie pozerskie teksty. Ubranych w koszulki barcelony, napierdalające w lola itp. Na chuj o tym pisać? Na chuj się tak obnosić? Faceci się nie obnoszą z "Prawdziwy książę kocha grę wstępną" czy jakimiś innymi lepami na laski...

Staram się być jak najlepsza dla mojego faceta, ale pod tą presją zaraz się zrobię równie żałosna.

Też uważam, że takie zachowanie damulki jest mega słabe. Że słabe jest oczekiwanie totalnej akceptacji swojego ciała, a od Niego wymaganie siłowni. A już najgorsze na świecie jest to pseudorównouprawnienie. Powinnam napisać o tym postulat na fejsie? Będę wtedy postrzegana jako fajna laska?


Przystopujcie z oklaskami dla takich dziewczyn, bo wyrośnie Wam pokolenie pozerek :/


  Temat: Wynalezione przez kobietę
lith

Odpowiedzi: 98
Wyświetleń:

PostForum: Absurdy dnia codziennego   Wysłany: 2013-05-29, 07:35   Temat: Wynalezione przez kobietę
Jaki ból dupy :D Jak Wam tak przeszkadza, ze laska zarabia to zawsze sobie możecie znaleźć królewnę, która będzie siedziała w kuchni i oglądała seriale xD W czym problem?
  Temat: 2 Girls, 1 Buggy
pawel-jwe

Odpowiedzi: 18
Wyświetleń:

PostForum: Czarne filmiki   Wysłany: 2013-03-23, 08:16   Temat: 2 Girls, 1 Buggy
Kurwa co za tępa idiotka... i czym wy się tak podniecacie... laska ma totalnie 0% techniki, po prostu wsiadła w maszynę i pełna pizda przed siebie... szkoda że tam nie było pionowej ściany to by pewnie też próbowała przez nią przejechać... NIECH LEPIEJ WRACA DO KUCHNI, TYLKO KURWA NA PIECHOTĘ!!!
  Temat: Az serce boli
Nathaniel_Demerest

Odpowiedzi: 48
Wyświetleń:

PostForum: Absurdy dnia codziennego   Wysłany: 2013-01-19, 19:38   Temat: Az serce boli
Aegot23 napisał/a:

i dziwicie się, jak Polka słyszy od swojego polskiego faceta, że jest kurwą, dziwką, pizdą, szmatą itd., to ucieknie do innego, z innym kolorem skóry, u którego jest prawopodobieństwo, że ma inną mentalność od grubiańskiego, zapoconego polaczka woniącego piwskiem, próbującego utrzymać kobietę w obrębie kuchni?



"Tak, tak biedulki jedne".
Słuchaj mnie, dziewko, bo nie mam zamiaru prowadzić dyskusji przez następny rok. Takie rzeczy dzieją się w każdym kraju na świecie. W każdym narodzie są "tacy" i "tacy", a ty najwidoczniej miałaś możliwość bycia z takimi, jakich opisujesz - szczerze po twej wypowiedzi, wątpię by jakikolwiek mężczyzna na poziomie (Polak) by Cie zechciał. Może dlatego chwalisz tak cudzoziemców, bo nie znają Polskiego języka i nie potrafią zrozumieć jak syczysz jadem.

Cytat:

Może i ci obcokrajowcy śmieją się z Polek, jednak mija jakiś czas, zanim ona się o tym dowie i dziewczyna ma poczucie spokoju i umiarkowany komfort psychiczny przez jakiś czas, czego jej bardzo w Ojczyźnie brakowało. Bo Polak od razu ocenia i często spisuje na straty, ale skoro sama znalazła się posługaczka, to przez jakiś czas podupczyć można, ugotowane będzie się jadło, poprane i posprzątane będzie się miało, a i psychicznie wyżyć i stłamsić można dla rozrywki.



Napisz coś o sobie księżniczka, albo o swoich psiapsiółkach, które doświadczyły takich "tragedii", to wtedy przejdziemy do oceniania. Póki co, to takie problemy jak ty mają tylko tobie podobni, nikt inny. A dodam, że znam takie osoby jak ty, to znaczy użeraczy z wiecznie pretensjonalnym nastawieniem - nigdy wasza wina, nigdy - to On, to Ona to naród, to Oni, nie ja!
I tacy ludzie potem wchodzą w związki z podobnymi sobie, bo na partnera/ke z poziomem ich nie stać (intelektualnie, nie finansowo!). A co dalej, to można się domyśleć.

Cytat:


Nie piszę, że wszyscy Polacy tacy są, jest sporo wartościowych chłopaków na męża, ojca i ogólnie do życia i pogadania.



Nie wszyscy ale większość, tak?
Wiesz co, weź ty nie bierz się za ocenianie wszystkich Polaków, bo w twoim wieku, to mogłaś "wyrawać" co najwyżej 3-5 gachów - a jak więcej, to zdaje się, że nie powinnaś tutaj pisać jako ta pokrzywdzona, czy też obrońca dziwek(bo taka jest prawda).


Cytat:

Ale jeśli słyszy się obelgi kilka lat z rzędu, to ma się w końcu dość i dziewczyna zaczyna odszczekiwać, na co facet z jeszcze większą agresją. I koło się toczy, oboje siebie nawzajem nakręcają. Laska w końcu idzie do innego, a pozostawiony polaczek wielce skrzywdzony, bo on chciał tak dobrze... Niby jak? Zatrzymując kobietę w domu, nie dawać jej szans rozwoju, bo to przecież jej biologiczne uwarunkowanie - dbanie o ognisko rodzinne. Nie dając jej poznać czegoś nowego, bo wszystko co inne i nie-polskie jest złe?



Polaczek. Pięknie, wiesz jako że jesteśmy na sadisticu, a Ja lubię treści i rozmowy na tym portalu, to muszę Ci powiedzieć, że ciesze się że ktoś cie skrzywdził, że aż "prawdopodobnie" spierdoliłaś za granice, by dupczyć się z byle kim, aby mieć fortel.
Dziwne, oj, dziwne, że takie szambo i plebs waży się oceniać ogół, a sam jest poniżej godności. Waży się oceniać cały naród - znaczy się większość, z wyjątkami, tak?

Cytat:

No kurwa, gratulacje, siedźcie sobie dalej na WOWach, forach czy innych tego typu pierdołach na komputerach składanych przez tajwańskie dzieci, w brudnych gaciach, które wyszły z chińskiej fabryki, na krzesłach z IKEI i nie ruszając dupy z domu, a mimo wszystko 'poznawajcie świat' zza monitora.



Choć sam takiego trybu życia nie cierpię u ludzi, to muszę Ci powiedzieć, że chuj Ci do tego jak kto żyje, zwłaszcza, że po Twojej wypowiedzi wynika, że jesteś poniżej krytyki, jeżeli chodzi o jakieś działania, na rzecz poprawy bytu - znaczy się, praca dupą.

Cytat:


Facetom to można się pierdolić na prawo i lewo tylko dlatego, że im kutas wystaje i nie jest aż tak integralną częścią ciała jak wagina.
Kobieta, która zostaje z facetem tłamszącym ją, musiała skończyć z wielkim trudem podstawówkę i jest tak tępa, że pozostawia myślenie za siebie w rękach faceta. Bo on jest przecież misiaczkiem i ma BMW z aluminiowymi alusami.



Chyba sama jesteś.. znaczy się "byłaś" tą kobietą co "musiała skończyć z wielkim trudem podstawówkę", a wnioskuje tą z Twojej wypowiedzi, która "wydaje się" być czerpana ze własnych doświadczeń.

Cytat:

W dobie globalizacji, z którą nic się nie zrobi, rosną chęci poznawania innego, odmiennego niż nasze szare, pesymistyczne, polskie. Rosną chęci samorozwoju a nie gnicia w ksenofobicznym, ograniczonym społeczeństwie.



Znaczy się samorozwoju w arabskim burdelu, niedaleko zmywaka londyńskiego?

Cytat:

Jak tak bardzo wam nie pasuje wszystko zza granicy, to wyjebcie komputery, telefony, telewizory, lodówki, wylejcie paliwo, skasujcie samochody i autobusy i wszystko, co teoretycznie potrzebne, albo chociaż przydatne w życiu. Przecież nie Polacy to robili, więc wam, jako wielkim patriotom, nie jest to potrzebne.



Według Ciebie wszyscy (znaczy się większość, z wyjątkami, tak?) Polacy nienawidzą zagranicznego sprzętu? :homer:

Cytat:

A jednak ktoś to musiał wybudować: taki Mambo albo Chiao-Ling, któremu cudem trafiło się wyjechać ze swojego kraju na Wyspy, na których też się muszą zaklimatyzować. Tak samo jak Polki, które są przedmiotem (pod względem psychicznym) w swoim własnym kraju, które widzą, że tam żyje się lepiej, nie tak pesymistycznie jak tu. No i spotyka taka Polka takiego Mambo, który choć nie u siebie, to stara się dorównać do miejsca, gdzie trafił i może jej pomóc w zrobieniu tego samego.



Weź kurwa szmulu, dorabiasz jakoś wyższą ideologie do kurwienia się poza krajem, bo tu w kraju to, to zło same. Chcesz to kurw się i nie kryj się z tym pod wyjazdami do rodziny oraz "znajomościami dziewczyn, które tak robią". Mi to szczerze nie przeszkadza, Twoje życie, Twoja dupa i Twój jej ból.
Ale daruj te wykłady obcokrajowcom i innym "Polakom", bo jakby wziąć Cie bez zastanowienia, to można sobie pomyśleć, że Polska to kurwa jakaś dzicz i chuj wie co.



Cytat:

I żeby nie było, że ja jestem jedną z nich: nigdy nie pracowałam zagranicą, jeździłam tam tylko odwiedzać rodzinę, ale znam sporo osób, które poszukiwały chleba poza polskimi granicami, w tym dziewczyn.



Dla takich jak ty, to tylko takie gachy - i tylko z takim podejściem:

  Temat: Az serce boli
Aegot23

Odpowiedzi: 48
Wyświetleń:

PostForum: Absurdy dnia codziennego   Wysłany: 2013-01-19, 16:09   Temat: Az serce boli
i dziwicie się, jak Polka słyszy od swojego polskiego faceta, że jest kurwą, dziwką, pizdą, szmatą itd., to ucieknie do innego, z innym kolorem skóry, u którego jest prawopodobieństwo, że ma inną mentalność od grubiańskiego, zapoconego polaczka woniącego piwskiem, próbującego utrzymać kobietę w obrębie kuchni? Może i ci obcokrajowcy śmieją się z Polek, jednak mija jakiś czas, zanim ona się o tym dowie i dziewczyna ma poczucie spokoju i umiarkowany komfort psychiczny przez jakiś czas, czego jej bardzo w Ojczyźnie brakowało. Bo Polak od razu ocenia i często spisuje na straty, ale skoro sama znalazła się posługaczka, to przez jakiś czas podupczyć można, ugotowane będzie się jadło, poprane i posprzątane będzie się miało, a i psychicznie wyżyć i stłamsić można dla rozrywki. Nie piszę, że wszyscy Polacy tacy są, jest sporo wartościowych chłopaków na męża, ojca i ogólnie do życia i pogadania. Ale jeśli słyszy się obelgi kilka lat z rzędu, to ma się w końcu dość i dziewczyna zaczyna odszczekiwać, na co facet z jeszcze większą agresją. I koło się toczy, oboje siebie nawzajem nakręcają. Laska w końcu idzie do innego, a pozostawiony polaczek wielce skrzywdzony, bo on chciał tak dobrze... Niby jak? Zatrzymując kobietę w domu, nie dawać jej szans rozwoju, bo to przecież jej biologiczne uwarunkowanie - dbanie o ognisko rodzinne. Nie dając jej poznać czegoś nowego, bo wszystko co inne i nie-polskie jest złe? No kurwa, gratulacje, siedźcie sobie dalej na WOWach, forach czy innych tego typu pierdołach na komputerach składanych przez tajwańskie dzieci, w brudnych gaciach, które wyszły z chińskiej fabryki, na krzesłach z IKEI i nie ruszając dupy z domu, a mimo wszystko 'poznawajcie świat' zza monitora.
Facetom to można się pierdolić na prawo i lewo tylko dlatego, że im kutas wystaje i nie jest aż tak integralną częścią ciała jak wagina.
Kobieta, która zostaje z facetem tłamszącym ją, musiała skończyć z wielkim trudem podstawówkę i jest tak tępa, że pozostawia myślenie za siebie w rękach faceta. Bo on jest przecież misiaczkiem i ma BMW z aluminiowymi alusami.
W dobie globalizacji, z którą nic się nie zrobi, rosną chęci poznawania innego, odmiennego niż nasze szare, pesymistyczne, polskie. Rosną chęci samorozwoju a nie gnicia w ksenofobicznym, ograniczonym społeczeństwie. Jak tak bardzo wam nie pasuje wszystko zza granicy, to wyjebcie komputery, telefony, telewizory, lodówki, wylejcie paliwo, skasujcie samochody i autobusy i wszystko, co teoretycznie potrzebne, albo chociaż przydatne w życiu. Przecież nie Polacy to robili, więc wam, jako wielkim patriotom, nie jest to potrzebne. A jednak ktoś to musiał wybudować: taki Mambo albo Chiao-Ling, któremu cudem trafiło się wyjechać ze swojego kraju na Wyspy, na których też się muszą zaklimatyzować. Tak samo jak Polki, które są przedmiotem (pod względem psychicznym) w swoim własnym kraju, które widzą, że tam żyje się lepiej, nie tak pesymistycznie jak tu. No i spotyka taka Polka takiego Mambo, który choć nie u siebie, to stara się dorównać do miejsca, gdzie trafił i może jej pomóc w zrobieniu tego samego.

I żeby nie było, że ja jestem jedną z nich: nigdy nie pracowałam zagranicą, jeździłam tam tylko odwiedzać rodzinę, ale znam sporo osób, które poszukiwały chleba poza polskimi granicami, w tym dziewczyn.
  Temat: Remont
owiecs

Odpowiedzi: 20
Wyświetleń:

PostForum: Czarne kawały   Wysłany: 2012-11-29, 01:16   Temat: Remont
to może w podobnym stylu sytuacja po ostrej imprezie:
budzą się ludzie na ostrym kacu na mieszkaniu

jeden z kumpli mówi, że może zrobi jajecznice na śniadanie. mija parę minut i inny krzyczy do niego 'no i gdzie ta jajecznica kurwo?'

a z kuchni laska, która wstała chwile wcześniej: 'już robię'
  Temat: Gorąca laska
kamilgar

Odpowiedzi: 11
Wyświetleń:

PostForum: Czarne filmiki   Wysłany: 2012-11-14, 19:06   Temat: Gorąca laska
Co tam robi laska? Nie w kuchni?