Żona wysyła milicjanta do sklepu po zapałki.
- Tylko kup takie, żeby się dobrze paliły - dodaje.
Po kwadransie milicjant wraca, kładzie pudełko na stole i mówi zadowolony:
- Bardzo dobre zapałki. Wypróbowałem w sklepie. Wszystkie się palą.
Juz k***a musi byc "milicjant" bo gimnazjalisci i licealisci(ktorzy kontakt z policja mieli tylko w GTA) dadza piwa. Pseudo wyznawcy JP bo tak modnie. Nawet to nie ratuje tak ch*jowego kawalu.
Juz k***a musi byc "milicjant" bo gimnazjalisci i licealisci(ktorzy kontakt z policja mieli tylko w GTA) dadza piwa. Pseudo wyznawcy JP bo tak modnie. Nawet to nie ratuje tak ch*jowego kawalu.
Nie nie, nie o to chodzi.
Historycy odnalezli dokumenty potwierdzajace ze ten dowcip jest tak stary, ze juz Stalina wk**rwial.
Podobno Bierut zostal otruty bo opowiedzial go na jakims spotkaniu w Moskwie.
To jest kawał z czasów PRL-u, kiedy to do Milicji szły największe tempaki, które nie umiały pisać i jeść widelcem i nożem. Powstała cała rzesza kawałów tego typu i to jest jeden z nich.
Kiedyś mama wysłała mnie i mojego brata do sklepu po lody. Na dworze było strasznie gorąco, więc zaznaczyła, żebyśmy nie brali lodów roztopionych, bo się można zatruć. My, jako dzieci roztropne, otwieraliśmy w sklepie lód po lodzie. Po dłuższym sprawdzaniu doszliśmy do wniosku, że wszystkie się topią i poszliśmy do domu, zostawiając w sklepowej lodówce kilkanaście otwartych lodów. Mama nie była zadowolona .