Normalka, facet siedział sobie w domu pił piwko przed tv a do chaty przyszła żona i od drzwi mu pie**oli, że cały tydzień miał trawnik skosić a on jak zwykle, tylko siedzi i nic nie robi, to się chłopina wk***ił trzasnął drzwiami i demonstracyjnie zaczął kosić w największym deszczu, żeby głupia baba zrozumiała, że po ch*j się czepiała skoro i tak deszcz pada.
(Tak jestem żonaty )
Sam się na tym łapię, ale jesteśmy strasznie wygodnickim pokoleniem, a kolejne są jeszcze gorsze...
Ciężko mi sobie wyobrazić, żebym wyszedł kosić trawnik w deszcz tak jak ten gość. W zasadzie już nawet nie pamiętam kiedy ostatnio wykonywałem jakąś pracę na zewnątrz podczas deszczu. W zimę też czekam na choćby delikatne ocieplenie zanim się za coś zabiorę.
A teraz przypomnijmy sobie zmagania choćby naszych rodziców - oporządzić zwierzęta w zagrodzie trzeba było niezależnie od pogody, nierzadkie wstawanie o 5 rano i ciężka praca do 22. Jak trzeba było iść do sklepu, to nieważne jak wiało i lało, się szło. A teraz? Chcąc coś zrobić poza domem odkładamy ile się da i wyczekujemy 15-20 stopni i słońca, ale nie pełnego, żeby tylko się nie spocić.
Nawet teraz żona do mnie zadzwoniła będąc piętro niżej, bo nie chciało jej się wchodzić po schodach.
I tak sobie myślę... gdybyśmy mieli tyle zaangażowania, wewnętrznej motywacji i samozaparcia co starsze pokolenia, to moglibyśmy robić cuda i realizować swoje najgłębsze marzenia.
Przypomnijcie sobie ile razy odwołaliście lub przełożyliście wyjście z domu i załatwienie jakiejś sprawy tylko dlatego, że jest zimno lub pada.